Dzień 1
Do Ponta Delgada przylecieliśmy pierwszego dnia rano, jednak
trochę czasu zajęły nam takie rzeczy jak odebranie samochodu z wypożyczalni,
wypełnienie wszystkich potrzebnych do tego dokumentów, znalezienie na mapie
wynajętego mieszkania, zrobienie po drodze zakupów spożywczych na kolejne dni.
Z kolei po przyjeździe do domku byliśmy tak głodni, że zgodnie uznaliśmy –
najpierw obiad, potem zwiedzanie. Zostało nam do zagospodarowania pół dnia –
postanowiliśmy wobec tego nie zapuszczać się na drugi koniec wyspy, a skupić
się na atrakcjach znajdujących się względnie blisko.
#Miradouro de Santa
Iria
Pierwszy punkt widokowy, który zobaczyliśmy. To z niego przy
dobrej pogodzie roztacza się widok na całą wyspę São Miguel. Znajduje się na
tak zwanym obszarze Porto Formoso.
#Porto Formoso
Chcieliśmy dostać się na wybrzeże, by zobaczyć Praia dos
Minhos. Okazało się, że prowadzi do niej miła droga wzdłuż brzegu, dosyć
kamienista. Plaża schowana jest za skałami, co niewątpliwie nadaje jej uroku.
#Miradouro da Bela
Vista
Zatrzymaliśmy się tam po drodze na Miradouro da Lagoa do
Fogo. Pierwotnie to właśnie był nasz cel – z wysoko położonego punktu
widokowego chcieliśmy zobaczyć słynne Jezioro Ognia. Jednak okazało się, że
chmury otuliły calutką górę, na której znajduje się Miradouro da Lagoa do Fogo.
Nie było jednak tego złego – zatrzymaliśmy się po drodze na Miradouro da Bela
Vista, z którego rozciąga się równie piękny widok. Dodatkowo, to właśnie w drodze na Bela Vista mieliśmy okazję podziwiać najpiękniejszy zachód słońca podczas całego pobytu.
#Caldeira Velha
Słyszeliśmy o tym parku tyle, że znajdują się tam naturalnie
występujące gorące źródła. Wybraliśmy chyba najlepszą porę – pojechaliśmy tam
wieczorem, gdy niemal nie było już ludzi.
Wstęp do parku kosztuje 2 euro od osoby. Istnieje też opcja
kupienia biletu rodzinnego – przy minimum czteroosobowej rodzinie – który
kosztuje 4 euro. Nie omieszkaliśmy porozmawiać z panem w kasie i bardzo miło i
kulturalnie przekonać go, że dobra karma wróci do niego, gdy sprzeda naszej
czwórce bilet rodzinny. W końcu uległ!
Do gorących źródeł prowadzi alejka, która z dwóch stron
obrośnięta jest gęstą roślinnością. Wielkie, zielone drzewa, palmy i trochę
mniejsze paprocie tworzą naprawdę bajkowy klimat, szczególnie jeśli dodać do
tego nieśmiało przebijające się przez liście wieczorne słońce.
Park jest świetnie przystosowany do turystów. Przy źródłach
znajduje się bezpłatna toaleta, prysznice oraz przebieralnie, jednak całość nie
sprawia wrażenia miejsca przejętego przez
człowieka. Baseny stworzone zostały przez naturę, nie znajdziecie tam
betonowych zabezpieczeń czy metalowych drabinek.
Są dwa główne baseny: jeden większy, z trochę chłodniejszą
wodą i wodospadem (również ciepłym), a drugi mniejszy, za to z wodą, którą
określiłabym jako naprawdę bardzo ciepłą. Oprócz nas na miejscu było tylko
kilka osób, które zresztą szybko postanowiły opuścić źródła, jako że zaczął
padać lekki deszcz. Nam nie przeszkadzało to ani trochę – siedzieliśmy po uszy
zanurzeni w wodzie, otoczeni zielenią, a jedynym towarzyszącym nam dźwiękiem
było świergotanie ptaków.
Dzień 2
#Lagoa do Canário
Prowadzi do niego raczej krótki szlak w lesie. Kiedy tam
dotarliśmy, pogoda była niezbyt przyjemna – padał deszcz, a w powietrzu snuła
się mgła (a może to była nisko zawieszona chmura?). Paradoksalnie, właśnie
dzięki takim warunkom odebrałam Lagoa do Canário jako bardzo magiczne miejsce:
schowane w lesie, zamglone, tajemnicze.
Na Azorach jeziora mają różne kolory – od głębokiego
błękitu, przez jasnoniebieski, po wszystkie odcienie zieleni. Myślę, że to
właśnie dzięki temu oglądanie ich w ogóle się nie nudzi!
#Lagoa de Santiago
Najbardziej zielone jezioro, jakie mieliśmy okazję zobaczyć.
Znajduje się w kraterze powulkanicznym, toteż z każdej strony otoczone jest
stromymi, zalesionymi zboczami. Zasadniczo tuż obok niego jest punkt widokowy,
z którego bardzo dobrze je widać, jednak my postanowiliśmy spróbować zejść
trochę bliżej wody. W dół nie prowadzi żaden szlak, za to znaleźliśmy wąską,
wydeptaną ścieżkę. Nie doszliśmy co prawda na sam dół, bo zaczynało coraz
mocniej padać, przez co błoto i kamienie niebezpiecznie uciekały nam spod stóp,
jednak warto było zejść choć ten kawałek.
#Miradouro do Cerrado
das Freiras
#Lagoa das Sete
Cidades
Po zobaczeniu jezior z poziomu miradouro, warto udać się na
dół w celu przejechania się drogą poprowadzoną między jeziorami.
#Monte Palace
Z drogi na jeziorach Sete Cidades zobaczycie na pewno
sporych rozmiarów górę. Na samym jej szczycie znajduje się jedno z miejsc,
które podobało mi się na Azorach najbardziej – opuszczony hotel. Kiedyś
pięciogwiazdkowa noclegownia dla dzianych turystów, dziś straszący
przyjezdnych, niszczejący moloch. Wybudowany był jeszcze w latach 80., działał
jedynie kilka lat, po czym zbankrutował. Czemu – nie mam pojęcia, nigdzie nie
mogę znaleźć informacji na ten temat.
Hotel nie jest strzeżony. Nie ma ochrony ani kamer, więc
śmiało można wejść do środka. Budynek robi wrażenie jak z horroru, a unosząca
się zwykle dookoła mgła tylko potęguje niepokój. Odpadający ze ścian tynk,
miejscami kapiąca ze stropu woda, zniszczone pozostałości wykładzin, a w
niektórych miejscach graffiti – wszystko to jest imponujące, a zarazem nieco
przerażające.
Naszym celem jednak było znalezienie wejścia na dach! Od
znajomych, którzy byli na Azorach przed nami, słyszeliśmy, że rozpościera się
stamtąd najpiękniejszy widok na Sete Cidades na całej wyspie. Szybko
przekonaliśmy się o prawdziwości tego stwierdzenia. Co lepsze, pogoda
postanowiła być dla nas łaskawa – choć w momencie, gdy weszliśmy na dach,
jeziora były ledwo widoczne zza mgły, szybko zerwał się wiatr, który ją
przepędził, ukazując nam zapierający dech w piersiach krajobraz.
#Miradouro da Ponta
do Escalvado
#Ponta da Ferraria
To w tym miejscu spędziliśmy tego dnia chyba najwięcej
czasu. Ferraria to miejsce ukryte za wielkimi, czarnymi, skalistymi górami.
Jedzie się tam wąską, bardzo stromą i bardzo, bardzo krętą drogą. Za to gdy się
już dojedzie, krajobraz zmienia się na iście księżycowy. Czarne, ostre,
powulkaniczne skały i wzburzony ocean, do którego wpada gorąca woda spływająca
z gór. Dwa odcienie – ciemny i głęboki kolor zimnej morskiej wody i
jasnobłękitny kolor niemal wrzących źródeł – w tym właśnie miejscu łączą się,
tworząc piękne widowisko. Ziemia dookoła jest ciepła, dosłownie parująca.
Tuż obok znajdują się termy na świeżym powietrzu,
wykorzystujące oczywiście ciepłe podziemne źródła. Moim zdaniem nie ma jednak
sensu płacić za wstęp – wystarczy przejść się kawałek dalej, by ujrzeć całkowicie
naturalnie ukształtowane w skałach baseny! Zamontowano tam drabinkę, by ułatwić
zejście do oceanu. Woda jest raz lodowata, raz bardzo ciepła, przez co i rusz
wpadającą do basenu źródlaną wodę. A po czarnych skałach chodzą całe wielkie
rodziny krabów. Ferraria skradła moje serce w stu procentach!
Wszystkie zdjęcia są autorstwa Kamili Szczuczko, Zuzanny Długosz, Magdy Futymy i Kirila Kozlenko.
Różnice w kolorach i jakości spowodowane są tym, że część zdjęć wykonana została lustrzanką, część natomiast aparatami w telefonach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz