niedziela, 26 listopada 2017

[99] Czy podróż to ucieczka przed samym sobą?

plaża bez nazwy na południu Irlandii, w pobliży Youghal

Rozmawiałam ostatnio z kimś znajomym; nawet nie pamiętam z kim konkretnie. Pamiętam za to, że na pytanie co u Ciebie? odpowiedziałam, że za tydzień wylot na Islandię, półtora tygodnia później do Lizbony, dwa dni po powrocie z Portugalii przyjeżdża przyjaciel i zostaje na święta, a w dniu, w którym wyjeżdża przyjeżdżają na tydzień kolejni znajomi… a potem to już z górki.
Wieczorem nie mogłam zasnąć. Rzucając się z jednego na drugi koniec łóżka przypomniała mi się ta rozmowa.

Pierwsze dwa miesiące pobytu w Irlandii nie były zbyt kolorowe. Wystąpiło kilka przykrych sytuacji, o których w sumie nie chciałam pisać. Dlatego ogólnie pisałam niezbyt wiele. Nawet przyjaciołom – o wszystkim od podszewki opowiedziałam tylko rodzicom i jednej przyjaciółce. Wszyscy inni znali wersję, że jest spoko.

I kiedy się tak rzucałam na tym łóżku, przypomniał mi się znaleziony kiedyś w Internecie artykuł. Jego autor twierdził, że ludzie podróżujący to najczęściej osoby, które próbują uciec – od codziennego życia, od problemów. Osoby, które nie radzą sobie same ze sobą i zamiast stawić czoła temu, co je przytłacza czy męczy, wolą przysłowiowo rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady. Kiedy czytałam ten tekst, nie spodobała mi się jego wydźwięk – był ofensywny, treść z góry oskarżała każdego, kto choć raz w życiu zrobił sobie ucieczkę od rzeczywistości i wyjechał. Zdecydowanie się z nim nie zgadzałam!

Jednak myśląc o tym tej bezsennej nocy, przyznałam sama przed sobą, że może w tym stwierdzeniu jest jednak ziarno prawdy. Przecież w momencie apogeum całej tej dziwnej irlandzkiej sytuacji poszłam do szefa, poprosiłam o wolne i kupiłam bilety lotnicze na dwa zupełnie różne końce Europy. I poczułam się po tym naprawdę o wiele lepiej! Co prawda moje konto nie było po tym incydencie zbyt szczęśliwe, jednak ja sama latałam trzy metry nad ziemią. Cieszyłam się, że odciągnę swoje myśli od złego nastroju; że po powrocie z pracy, zamiast wkurzać się na wszystkich wokół, usiądę sobie i będę mogła planować, oglądać zdjęcia, wymyślać miejsca, które chcę zobaczyć.

Uzmysłowiłam sobie wtedy, że właściwie przez całe studia, dosłownie każdej sesji zimowej (wiem, bardzo to mądre i rozsądne) gdzieś wyjeżdżałam. I najczęściej było to między egzaminami. Raz nawet uciekłam tak bardzo, że okupiłam to warunkiem, jednak wizja tygodnia w środku zimy spędzonego na południu Hiszpanii była dla mnie zbyt kusząca. Chyba myślałam, że jak wyjadę, to egzamin napisze się sam. Było przez to później trochę problemów, ale przecież wszystko da się naprawić!

Weźmy choćby pierwszy rok studiów. Początek lipca, ostatni dzień sesji i egzamin, chyba z mechaniki. Napisałam go, a godzinę później siedziałam w busie do domu – następnego dnia o świcie ruszaliśmy w czteroosobowym gronie autostopem na Bałkany. Swój login i hasło do wirtualnego dziekanatu zostawiłam przyjaciółce, mówiąc: Jak wyniki się pojawią, to możesz mi je sprawdzić. Pamiętam jak kilka dni później cisnęliśmy się w autobusie miejskim w rumuńskim Cluj-Napoca, było chyba milion stopni, wokół mnóstwo ludzi, a na plecach piętnaście kilo. Zadzwonił telefon. Magda? Zdałaś, więc się już nie stresuj, miłej podróży, uważaj na siebie! W sumie w tym momencie informacja, że oblałam miałaby dla mnie dokładnie taką samą wartość – uciekłam, uczelnia nie obchodziła mnie wtedy ani trochę. Byłam w nowych miejscach, poznawałam nowych ludzi, słyszałam dookoła nowe języki. Odcięłam się od całej reszty.

Przecież decydując się pół roku temu na gap year też uciekłam. Nie chciałam skończyć zbyt szybko magisterki, bo to by oznaczało skok w dorosłość (dobra dobra, wiem, że niby tylko w teorii, ale jednak). Czułabym się zobowiązana do tego, by znaleźć regularną pracę i być poważnym człowiekiem. Dlatego kupiłam bilet w jedną stronę.

Uciekam w podróż. W gorsze dni jakoś częściej przeglądam strony tanich przewoźników, studiuję uważnie kalendarz i układ wszystkich możliwych długich weekendów na pół roku wprzód. Gdy myślę o dacie zbliżającego się wyjazdu, czuję się jak wtedy, gdy miałam kilka lat i szóstego grudnia rano znalazłam prezenty obok łóżka. Nie czuję się jednak przez to odsunięta od rzeczywistości. Uwielbiam ją tak samo jak podróże – dlaczego ma być inaczej, skoro sama ją sobie wymyślam? Czy naprawdę to życie od którego się ucieka ma ograniczać się do schematu praca-rodzina?

Są osoby, którym to wystarcza; które czują się z tym dobrze i niczego więcej do szczęścia im nie trzeba. Rozumiem to i szanuję; może nawet troszeczkę podziwiam. Ja mam wciąż niedosyt świata i nie sądzę, by prędko się to zmieniło.


Chcę zobaczyć wszystkie miejsca, o których z wypiekami na twarzy czytam w książkach. Nie chcę, by moje życie ograniczało się do tego, co muszę. I przede wszystkim – nie chcę mieć od czego uciekać. Dlatego staram się robić wszystko, by to podróże były częścią mojego życia i tą zwykłą codziennością. 

Adrmore Cliffs