niedziela, 1 lipca 2018

[111] Daj sobie czas



Mam dystans do słów nie mam czasu. Nie wierzę w nie tak do końca – jak chcesz, to zawsze znajdziesz czas, choćby bardzo okrojony, ale lepsze to niż nic. Ot, słaba wymówka, między wierszami której należy czytać nie chce mi się/mam ciekawsze zajęcia.

Nie lubię, gdy ludzie wykręcają się brakiem czasu. Ze spotkania, rozmowy, odpisania na wiadomość, wywiązywania się z obowiązków. A wiecie jak to działa – raz nie odpiszesz na maila, raz przesuniesz spotkanie, raz nie zrobisz czegoś od razu, wybijesz się z rytmu… I zaczyna się błędne koło. Coraz mniejsze wyrzuty sumienia z tego powodu, czas, którego podobno i tak już nie ma, kurczy się jeszcze bardziej. Co się odwlecze, to nie uciecze. Nie lubię słów nie mam czasu – to najbardziej idiotyczna wymówka, jaka kiedykolwiek powstała.

Jest mi wstyd. Słowa nie mam czasu towarzyszą mi ostatnio często i gęsto. W skrzynce zalegają maile, na które nigdy nie odpisałam. Fejsbuk co chwilę krzyczy, że zasięgi spadają. Dostaję kolejne wiadomości od Was o podobnej treści: Magda, czemu ostatnio prawie nic nie piszesz??? Nie odczytuję ich od razu, bo wiem, że od razu na nie nie odpiszę i będzie mi z tego powodu jeszcze bardziej głupio.



Nie będę się jednak tak totalnie katować z tego powodu. Zapisałam się wreszcie na egzamin – za półtora miesiąca jadę do Polski, żeby go zdać, więc połowę względnie wolnego czasu zajmuje nauka. Drugą połowę praca, dojazdy do niej (40-50 minut w jedną stronę to niby nie tragedia, ale w kontekście dnia to już prawie dwie godziny stracone na nicnierobieniu w autobusie), ZAKUPY SPOŻYWCZE (przez dłuższy czas system poświęcenia godziny tygodniowo w niedzielę na porządne zakupy na cały tydzień sprawdzał się wręcz idealnie. A potem przyjechali goście, więc jakoś się to rozjechało, a potem Lizbona, więc się nie opłacało, a potem znowu goście, więc przecież nie ma sensu robić zakupów tylko pod siebie, już lepiej na tych gości poczekać i wymyślić coś razem, nie?), tak zwane życie towarzyskie, włóczenie się po mieście, nie zawsze z celem. Jak już wpadnie wolniejsza chwila, to… zasypiam. To nie żart. W ostatnim czasie co najmniej 2-3 razy tygodniowo zdarzało mi się zjeść obiad o 19 i nagle obudzić się o 21, wciąż na kanapie i z włączonym serialem.

Siedzi we mnie kilka pomysłów na teksty i codziennie powtarzam je sobie w myślach, żeby nie zapomnieć, że są ciekawe i warte poruszenia. Nie zliczę ile razy obiecywałam sobie ostatnio, że zamiast poczytać przed snem, popiszę przed snem. Nie jestem też w stanie powiedzieć kiedy ostatnio zrobiłam jedno lub drugie. Owszem, czytam wciąż względnie sporo, ale raczej w przerwie między śniadaniem a umyciem zębów. Kiedy pakuję się wieczorem do łóżka, momentalnie zasypiam, nawet jeśli jest ledwie 22. Nie dopijam rozpoczętych butelek wina i nie doogląduję filmów do końca. Trochę mi się nie chce, a trochę nie mam czasu.


Niech to wszystko bynajmniej nie brzmi jak jakiekolwiek próby narzekania. Kurczę no, wręcz przeciwnie! Strasznie jestem z tym wszystkim szczęśliwa. W minioną środę rzuciłam pracę, jutro zaczynam nową. Biuro jest bliżej domu, a zarobki lepsze – nie jaram się na zapas, ale mam dobre przeczucia! Od kiedy przeprowadziłam się do Budapesztu, mimo pracy na etacie i nauki w międzyczasie, udaje mi się wygospodarować jeden weekend miesięcznie na krótką podróż. W maju to był Mediolan, w czerwcu Lizbona, w tym miesiącu będzie Praga, a na sierpień wymyśliłam sobie już poegzaminową, wyjazdową nagrodę.

Lubię Budapeszt. Co prawda trochę śmierdzi, i przeraża mnie czasami ilość bezdomnych pomieszkujących na stacjach metra, ale jest też piękny, ma fantastyczne budynki i dużo zieleni, zawsze jest tu co robić, wino jest tanie, a zachody słońca zapierające dech. Nie mam powodów do bycia niezadowoloną.



Lubię swoje życie, nawet jeśli brak mi snu i czasem tchu. Nawet jeśli wkurzają mnie codzienne tłumy w metrze i ludzie, którzy nie potrafią chodzić po chodniku bez zajmowania całej jego szerokości, przy czym idą tak wolno, że krew się we mnie gotuje, że nie mogę ich wyprzedzić, bo nie zostawiają na to miejsca. Nawet jeśli wkurza mnie czasem mój własny brak koordynacji i samodyscypliny, bo nagle ktoś proponuje spacer z piwem w tle na drugi koniec miasta, więc mówię sobie, że to co planowałam mogę przecież odłożyć na później – nawet jeśli to coś też sprawia mi przyjemność! Ale przecież pogoda jest dzisiaj taka ładna, a kto wie jaka będzie jutro. I nagle nie mam czasu

Nie będzie konkluzji ani obietnicy poprawy. Spróbuję być tu bardziej niż byłam ostatnio. Nie skontroluję jednak pogody, tanich biletów lotniczych, ochoty na poczytanie książki w parku.

A przecież nie można być świetnym we wszystkim, nie? ;)