Rozmawiam ze znajomymi. Od słowa do słowa, zdanie po zdaniu.
Słucham, odpowiadam, w końcu opowiadam. Że jestem szczęśliwa, kiedy poruszam
się naprzód. Że w tym temacie czuję się jak ryba w wodzie. Oczy mi się
błyszczą, kiedy zaczynam snuć bałkańskie wspomnienia, opowiadać o norweskich
fiordach i opisywać autostop w Holandii. Jedni słuchają długo, drudzy
przerywają szybciej i zadają pytanie, na które czekam najbardziej:
- Magda, a ty się tak nie boisz? Autostopem i w ogóle?
Dziewczyna?
Czasem trochę się boję, szczególnie jak jest zimno. Boję się
wtedy, że znów złapię przeziębienie idąc po autostradzie. Czasem się boję, że
ktoś wzbudzający zaufanie okaże się tylko dobrym aktorem. Albo że host z
couchsurfingu będzie wybitnym nudziarzem i spędzimy wieczór rozmawiając o
pogodzie. Czasami też boję się, że nie będzie aż tak fajnie jak to sobie
wyobrażałam. Przeważnie jest nawet lepiej.
O wiele bardziej przerażają mnie codzienne rzeczy. Płacenie
rachunków i to, że kiedyś w końcu odetną mi ten prąd, bo zapomnę wyjąć ze
skrzynki czwartego przypomnienia o tym, że termin zapłaty minął trzy miesiące
temu. Stresuje mnie wypełnianie druczków na poczcie i morderczy wzrok kobiety w
okienku, gdy ponownie pytam się jej, czy priorytet musi być polecony, co dojdzie
do odbiorcy szybciej i czym to się właściwie różni (nigdy nie pamiętam…) Boję
się wszelkich urzędowych załatwień, zakichanych procedur i irracjonalnych
instrukcji prawidłowego użytkowania.
Jestem poddenerwowana, gdy mam podjąć jakąkolwiek decyzję i boję się brać odpowiedzialność za kogoś więcej, niż tylko za siebie. Boję się, że głośno zaburczy mi w brzuchu w nieodpowiednim momencie. Że ktoś poprosi mnie o przysługę, kiedy będę mieć za dużo rzeczy na głowie, ale mimo wszystko nie będę potrafiła odmówić. Mimo że śmiało mogę powiedzieć, że mam duże obycie z radiem, nadal przed wejściem na antenę łapie mnie mały stresik.
Jestem poddenerwowana, gdy mam podjąć jakąkolwiek decyzję i boję się brać odpowiedzialność za kogoś więcej, niż tylko za siebie. Boję się, że głośno zaburczy mi w brzuchu w nieodpowiednim momencie. Że ktoś poprosi mnie o przysługę, kiedy będę mieć za dużo rzeczy na głowie, ale mimo wszystko nie będę potrafiła odmówić. Mimo że śmiało mogę powiedzieć, że mam duże obycie z radiem, nadal przed wejściem na antenę łapie mnie mały stresik.
Boję się tych wszystkich rzeczy, z którymi na co dzień ma
mierzyć się dorosły człowiek. Rzeczy, których nikt nie tłumaczy, a każdy
wymaga.
Jakieś dwa lata temu moje postanowienie noworoczne brzmiało
– w pierwszej kolejności będę robić rzeczy, których boję się najbardziej.
Staram się trzymać tego do teraz i chyba całkiem nieźle mi to wychodzi. Panie
na poczcie bezboleśnie zabijam uśmiechem, decyzje coraz częściej podejmuję bez
dłuższego zastanowienia, a prądu jeszcze nie odcięli.
O wiele częściej przerastają mnie zwykłe sprawy niż kolejna
podróż. Podczas niej boję się inaczej – to bardziej adrenalina, napędzająca do
działania i powodująca miłe podekscytowanie światem. Nie boję się spania pod
chmurką, deszczu w namiocie ani braku internetu przez miesiąc. Brodzenie po
kolana w błocie czy utknięcie pośrodku pustkowia częściej powoduje u mnie
śmiech niż strach (choć to w dużej mierze kwestia dobrego towarzystwa). Ludzie
zwykle pytają o ludzi – a co jeśli kierowca będzie oszustem? Wywiezie cię do
lasu, wytnie nerki, a zwłoki wrzuci do rowu? Grunt to szybko ocenić sytuację;
popatrzeć w oczy i spróbować się zauważyć iskrę mówiącą „ej, to dobry człowiek
jest, on chce mi pomóc, zaufam mu i przez następną godzinę będzie moim
kumplem”. Legend miejskich o człowieku z walizką, który mówi „dobrze byś
wyglądała w trumnie” jest cały worek – sama słyszałam tę opowieść co najmniej
od pięciorga znajomych, przy czym zawsze sytuacja dotyczyła ich siostry/brata/kuzynki/ojca
wujka psa sąsiada. Może czasem wystarczy trochę optymizmu i wyjścia z
założenia, że szczęście będzie ci sprzyjać?
Po raz kolejny nie odpowiadam jednoznacznie na pytanie. Zamiast
tego uśmiecham się, rzucam ironią, obracam to w żart lub po prostu zmieniam
temat. Czasem trochę się boję, ale co przyjdzie mi ze strachu trzymanego w
kieszeni? Lubię wypuszczać mój strach na spacer, żeby zobaczył trochę świata.
Choć zdarza się, że i on potrafi być pożytecznym kompanem drogi, trzeba go
trzymać krótko, a przede wszystkim nie pozwolić mu ograniczać swojego pola działania.
Jeśli przestaniesz bać się przygód, szczęście stanie po twojej
stronie. Naprawdę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz