wtorek, 9 maja 2017

[86] 11 rzeczy, za które pokochałam Portugalię


Ponad miesiąc temu opublikowałam post o rzeczach, które denerwują mnie w Portugalii. Właśnie teraz nadszedł czas, żeby to sprostować. No bo hej – to, że brakuje mi tu parówek i wkurzają mnie trąbiący kierowcy nie znaczy wcale, że mi się tu nie podoba. Powiedziałabym nawet, że wręcz przeciwnie – czuję się tutaj o wiele lepiej, niż mogłabym się spodziewać.
Listę rzeczy, za które (chyba mogę nazwać to już oficjalnie tym szumnym, mocnym słowem) pokochałam Portugalię rośnie z dnia na dzień. Od jakiegoś czasu notowałam sobie co ciekawsze fakty, które przychodziły mi do głowy. Co więc tak bardzo zauroczyło mnie w tym kraju na końcu Europy?


Tanie awokado
Fani tego owocu muszą czuć się w Portugalii jak w raju. Sama byłam zaskoczona – jeszcze miesiąc temu w okolicznym zieleniaku za sztukę awokado płaciłam ok. 40-50 centów. I nie była to sztuka, która musiała odleżeć swoje na półce w temperaturze pokojowej, żeby zmięknąć i nabrać smaku, tylko dojrzały, mięciutki i pyszny owoc.

Muzyka ulic
Jest tutaj na każdym rogu. Nie trzeba właściwie specjalnie szukać, by natrafić na mini koncert. W Lizbonie szczególnie uwielbiane przez muzyków są miradouros, czyli punkty widokowe oraz okolice stacji metra Baixa-Chiado. Na Miradouro São Pedro de Alcântara (moim ulubionym!) często można usłyszeć bluesa, z kolei Miradouro de Santa Catarina to codzienne spektakle muzyki reggae w akompaniamencie pięknego widoku na zachód słońca.




Mili ludzie
Po prostu. Moja teoria głosi, że wszystko dzięki zdystansowanemu podejściu do życia = mniejszej ilości stresu. Każdy ma czas na wszystko – włączając miłe słowa.

Tanie ryby i owoce morza
Promy na krewetki w Pingo Doce średnio co dwa dni. Mnóstwo łososia, bacalhau (pycha!!!), wszelkich ośmiornic i małżów (w dwóch ostatnich akurat nie gustuję, ale rozumiem, że można), wszystkiego, czego tylko dusza zapragnie. W niskich cenach!

Przechodzenie na czerwonym świetle
Poniekąd wyznaję zasadę, że stawianie sygnalizacji świetlnej gdzie popadnie jest głupotą. Jeszcze większą głupotą jest surowe przestrzeganie ruchu pieszych na światłach. Nie zliczę ile razy w Polsce zdarzało m się wracać do domu w nocy i stać na tym nieszczęsnym czerwonym pomimo pustej drogi, tylko dlatego, że wiedziałam, że w pobliżu lubi czaić się policja.
W Portugalii tak nie jest. Czerwone światło dla pieszych działa bardziej jako informacja: uważaj, jak wyjdziesz na drogę i się nie rozglądniesz, to może cię coś trzepnąć. Bierzesz tę odpowiedzialność na siebie. Na początku ciężko było mi się przyzwyczaić do przechodzenia przez ulicę na czerwonym i trochę się z tym czaiłam; tym bardziej, że mieszkamy przy komisariacie. Jednak kiedy po raz kolejny zobaczyłam policjantów, którym ani się śniło czekać na zielone światło dla pieszych, przestałam się tym przejmować i chodzę jak wszyscy.

Picie w miejscach publicznych
Znów muszę ponarzekać na polskie prawo. Okrutnie irytuje mnie zakaz picia w miejscach publicznych; podkreślam, że mówiąc picie mam na myśli kulturalne piwo lub dwa ze znajomymi w parku czy nad rzeką, a nie robienie libacji w krzakach. Nie rozumiem w jaki sposób karanie spożywania niskoprocentowych trunków w terenie ma komukolwiek pomóc. Czy naprawdę upijający się w barach Anglicy, przyjeżdżający tłumnie do Polski na wieczory kawalerskie, którzy po skończonej imprezie wracają do hotelu i drą japy w niebogłosy są mniej szkodliwi i denerwujący? A przecież pili w lokalu!
Wracając do tematu – w Portugalii można. I jestem z tego powodu niesamowicie szczęśliwa; szczególnie jeśli mowa o wyżej wspomnianej ulicznej muzyce na miradouro, o zachodzie słońca.



Autostop!
Mówię o tym już nie pierwszy raz i obiecuję, że znajdę w końcu czas na napisanie posta na temat autostopu w Portugalii. Póki co możecie mi wierzyć, że jest 10/10! Ludzie są przemili i pomocni, w dziewięciu na dziesięć przypadków bardzo dobrze mówią po angielsku. Czego chcieć więcej?


Merenda
Najpewniej coś podobnego jest również w Polsce, jednak nigdy się z tym nie spotkałam, a już na pewno nie jest tak popularne jak tutaj. Merenda to swego rodzaju nieduża bułka z ciasta filo (tak mi się przynajmniej wydaje), wypełniona szynką i żółtym serem. I tyle, żadnej filozofii. Nie wiem co sprawia, że jest taka pyszna i zarazem sycąca, jednak błogosławię Pingo Doce, w którym kosztuje 0,35 €.

Kelnerzy jedzący przy stole
Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, bo nigdy wcześniej nie pracowałam w gastronomii, jednak po przeczytaniu posta Karoliny pomyślałam: kurczę, faktycznie! Nigdy w Polsce nie widziałam jedzącego kelnera. Tu z kolei nikt nie uważa tego za coś nadzwyczajnego.
W pracy należą nam się co najmniej dwa posiłki: lunch o 12 i kolacja o 19. Za każdym razem sprzątamy wcześniej najdłuższy stół i siadamy do niego wszyscy razem, żeby zjeść. Klienci nie patrzą ze zdziwieniem ani tym bardziej oburzeniem. Należy nam się przecież jak psu buda!

Półlitrowe wina
Ktokolwiek wpadł na ten pomysł, ewidentnie był geniuszem. Lubię to, że można tu kupić wino w ilości mniejszej niż 750 ml. Są też takie w kartonikach po 250 ml. Czy to nie jest super?!

Dotykanie
Dziwnie brzmi ten nagłówek, ale już tłumaczę o co chodzi. Jeśli kierować się stereotypami, to powiedziałabym, że Włosi faktycznie dużo gestykulują podczas rozmowy, za to Portugalczycy cały czas się nawzajem dotykają. Cały czas. Nie przesadzam. Na początku ciężko było mi się przyzwyczaić do tego, że podczas rozmowy z osobą, którą znam od dwóch godzin, ta albo łapie mnie za rękę, albo klepie po plecach, albo przytula. W pracy to już w ogóle był koszmar! Przez pierwszy tydzień chodziłam trochę spięta i z ewidentnie naruszoną strefą komfortu; nie dało się przejść obok nikogo nie będąc pogłaskanym, uściskanym albo wycałowanym. Dziwnie się czułam; jakby nie było, Polacy to raczej zdystansowany pod tym względem naród. Po tym pierwszym tygodniu zaczęłam się jednak przełamywać i przyzwyczajać do takiego zachowania – oni tak po prostu mają. Wszelkie dotykanie i inne czułości to tylko i wyłącznie przejaw sympatii. Kiedy się nad tym zastanowiłam, to faktycznie – po co tworzyć sztuczne bariery? Łatwiej przywyknąć niż stawać oporem. Co śmieszniejsze, sama łyknęłam bakcyla i co i rusz przyłapuję się na tym, że podczas rozmowy o wiele częściej dotykam ludzi. No ale… czy jest w tym coś złego?






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz