Ponad miesiąc temu opublikowałam post o rzeczach, które
denerwują mnie w Portugalii. Właśnie teraz nadszedł czas, żeby to sprostować.
No bo hej – to, że brakuje mi tu parówek i wkurzają mnie trąbiący kierowcy nie
znaczy wcale, że mi się tu nie podoba. Powiedziałabym nawet, że wręcz
przeciwnie – czuję się tutaj o wiele lepiej, niż mogłabym się spodziewać.
Listę rzeczy, za które (chyba mogę nazwać to już oficjalnie
tym szumnym, mocnym słowem) pokochałam Portugalię rośnie z dnia na dzień. Od
jakiegoś czasu notowałam sobie co ciekawsze fakty, które przychodziły mi do
głowy. Co więc tak bardzo zauroczyło mnie w tym kraju na końcu Europy?
Tanie awokado
Fani tego owocu muszą czuć się w Portugalii jak w raju. Sama
byłam zaskoczona – jeszcze miesiąc temu w okolicznym zieleniaku za sztukę
awokado płaciłam ok. 40-50 centów. I nie była to sztuka, która musiała odleżeć swoje na półce w temperaturze
pokojowej, żeby zmięknąć i nabrać smaku, tylko dojrzały, mięciutki i pyszny
owoc.
Muzyka ulic
Jest tutaj na każdym rogu. Nie trzeba właściwie specjalnie
szukać, by natrafić na mini koncert. W Lizbonie szczególnie uwielbiane przez
muzyków są miradouros, czyli punkty
widokowe oraz okolice stacji metra Baixa-Chiado. Na Miradouro São Pedro de
Alcântara (moim ulubionym!) często można usłyszeć bluesa, z kolei Miradouro de
Santa Catarina to codzienne spektakle muzyki reggae w akompaniamencie pięknego
widoku na zachód słońca.
Mili ludzie
Po prostu. Moja teoria głosi, że wszystko dzięki
zdystansowanemu podejściu do życia = mniejszej ilości stresu. Każdy ma czas na
wszystko – włączając miłe słowa.
Tanie ryby i owoce
morza
Promy na krewetki w Pingo Doce średnio co dwa dni. Mnóstwo
łososia, bacalhau (pycha!!!), wszelkich ośmiornic i małżów (w dwóch ostatnich
akurat nie gustuję, ale rozumiem, że można), wszystkiego, czego tylko dusza
zapragnie. W niskich cenach!
Przechodzenie na
czerwonym świetle
Poniekąd wyznaję zasadę, że stawianie sygnalizacji świetlnej
gdzie popadnie jest głupotą. Jeszcze większą głupotą jest surowe przestrzeganie
ruchu pieszych na światłach. Nie zliczę ile razy w Polsce zdarzało m się wracać
do domu w nocy i stać na tym nieszczęsnym czerwonym pomimo pustej drogi, tylko
dlatego, że wiedziałam, że w pobliżu lubi czaić się policja.
W Portugalii tak nie jest. Czerwone światło dla pieszych
działa bardziej jako informacja: uważaj,
jak wyjdziesz na drogę i się nie rozglądniesz, to może cię coś trzepnąć.
Bierzesz tę odpowiedzialność na siebie. Na początku ciężko było mi się
przyzwyczaić do przechodzenia przez ulicę na czerwonym i trochę się z tym
czaiłam; tym bardziej, że mieszkamy przy komisariacie. Jednak kiedy po raz
kolejny zobaczyłam policjantów, którym ani się śniło czekać na zielone światło
dla pieszych, przestałam się tym przejmować i chodzę jak wszyscy.
Picie w miejscach
publicznych
Znów muszę ponarzekać na polskie prawo. Okrutnie irytuje
mnie zakaz picia w miejscach publicznych; podkreślam, że mówiąc picie mam na myśli kulturalne piwo lub
dwa ze znajomymi w parku czy nad rzeką, a nie robienie libacji w krzakach. Nie
rozumiem w jaki sposób karanie spożywania niskoprocentowych trunków w terenie ma komukolwiek pomóc. Czy
naprawdę upijający się w barach Anglicy, przyjeżdżający tłumnie do Polski na
wieczory kawalerskie, którzy po skończonej imprezie wracają do hotelu i drą
japy w niebogłosy są mniej szkodliwi i denerwujący? A przecież pili w lokalu!
Wracając do tematu – w Portugalii można. I jestem z tego
powodu niesamowicie szczęśliwa; szczególnie jeśli mowa o wyżej wspomnianej
ulicznej muzyce na miradouro, o zachodzie słońca.
Autostop!
Mówię o tym już nie pierwszy raz i obiecuję, że znajdę w
końcu czas na napisanie posta na temat autostopu w Portugalii. Póki co możecie
mi wierzyć, że jest 10/10! Ludzie są przemili i pomocni, w dziewięciu na
dziesięć przypadków bardzo dobrze mówią po angielsku. Czego chcieć więcej?
Merenda
Najpewniej coś podobnego jest również w Polsce, jednak nigdy
się z tym nie spotkałam, a już na pewno nie jest tak popularne jak tutaj. Merenda to swego rodzaju nieduża bułka z
ciasta filo (tak mi się przynajmniej wydaje), wypełniona szynką i żółtym serem.
I tyle, żadnej filozofii. Nie wiem co sprawia, że jest taka pyszna i zarazem
sycąca, jednak błogosławię Pingo Doce, w którym kosztuje 0,35 €.
Kelnerzy jedzący przy
stole
Nigdy wcześniej nie zwróciłam na to uwagi, bo nigdy
wcześniej nie pracowałam w gastronomii, jednak po przeczytaniu posta Karoliny pomyślałam: kurczę, faktycznie! Nigdy w Polsce nie widziałam jedzącego kelnera.
Tu z kolei nikt nie uważa tego za coś nadzwyczajnego.
W pracy należą nam się co najmniej dwa posiłki: lunch o 12 i
kolacja o 19. Za każdym razem sprzątamy wcześniej najdłuższy stół i siadamy do
niego wszyscy razem, żeby zjeść. Klienci nie patrzą ze zdziwieniem ani tym
bardziej oburzeniem. Należy nam się przecież jak psu buda!
Półlitrowe wina
Ktokolwiek wpadł na ten pomysł, ewidentnie był geniuszem.
Lubię to, że można tu kupić wino w ilości mniejszej niż 750 ml. Są też takie w
kartonikach po 250 ml. Czy to nie jest super?!
Dotykanie
Dziwnie brzmi ten nagłówek, ale już tłumaczę o co chodzi. Jeśli
kierować się stereotypami, to powiedziałabym, że Włosi faktycznie dużo
gestykulują podczas rozmowy, za to Portugalczycy cały czas się nawzajem
dotykają. Cały czas. Nie przesadzam. Na początku ciężko było mi się
przyzwyczaić do tego, że podczas rozmowy z osobą, którą znam od dwóch godzin,
ta albo łapie mnie za rękę, albo klepie po plecach, albo przytula. W pracy to
już w ogóle był koszmar! Przez pierwszy tydzień chodziłam trochę spięta i z
ewidentnie naruszoną strefą komfortu; nie dało się przejść obok nikogo nie
będąc pogłaskanym, uściskanym albo wycałowanym. Dziwnie się czułam; jakby nie
było, Polacy to raczej zdystansowany pod tym względem naród. Po tym pierwszym
tygodniu zaczęłam się jednak przełamywać i przyzwyczajać do takiego zachowania
– oni tak po prostu mają. Wszelkie dotykanie i inne czułości to tylko i
wyłącznie przejaw sympatii. Kiedy się nad tym zastanowiłam, to faktycznie – po
co tworzyć sztuczne bariery? Łatwiej przywyknąć niż stawać oporem. Co
śmieszniejsze, sama łyknęłam bakcyla i co i rusz przyłapuję się na tym, że
podczas rozmowy o wiele częściej dotykam ludzi. No ale… czy jest w tym coś
złego?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz