środa, 1 lutego 2017

[80] Nie decyduj się na gap year - to najgłupszy pomysł świata!



I don’t think you could go wrong, wherever you pick – skwitował jakiś czas temu moje życiowe dylematy dobry kolega.

W sumie to się cieszę, że jedziesz. Po co mi nieszczęśliwy magister w domu? Jeśli to cię uszczęśliwi, jedź. Bardziej mi zależy na tym, żebyś była szczęśliwa, niż żebyś skończyła studia wtedy co wszyscy – podsumowała moja mama.

You don’t have to be there, babe
You don’t have to be scared, babe
You don’t need a plan of what you wanna do!
– zaśpiewał w jednej z piosenek George Ezra.

Przez 3,5 roku studiów miałam mnóstwo pomysłów. Na samym początku chciałam je skończyć od razu – oba stopnie. Później wymyśliłam sobie rok przerwy między inżynierem a magistrem, ale był to dosyć mglisty plan. Może się obronię, popracuję przez parę miesięcy, mieszkając w akademiku – wiadomo, żeby ciąć koszty. A potem może sobie gdzieś pojadę… Może, może, może. Nie byłam ani trochę zdecydowana. Właściwie po niedługim czasie z niego zrezygnowałam; nawet nie wiem czemu. Chyba zdałam sobie sprawę, że zbyt wiele energii kosztowałoby mnie wdrożenie go w życie.
Kolejnym pomysłem było pójście na pierwszy semestr magisterki i wzięcie urlopu dziekańskiego na rok. Podobno student bez dziekanki to jak żołnierz bez karabinu; żal nie skorzystać z możliwości. Zaczęłam jednak intensywnie myśleć i uznałam, że chyba nie odważyłabym się na ten krok. Przede wszystkim, szkoda byłoby mi zostawić ludzi, z którymi studiowałam. Paradoksalnie, wydawało mi się wtedy, że mniej przeżyłabym stratę robiąc przerwę po inżynierce… Postanowiłam jednak być rozsądna. Żadne przerwy, żadne dziekanki. Skończę studia jak dojrzały, rozgarnięty człowiek. I tej myśli się trzymałam. Przynajmniej przez jakiś czas.

Coś we mnie pękło podczas zeszłorocznego pobytu na Workaway w Grecji. Szczególnie przemówiły do mnie dwie historie.

T., Amerykanka. Była śpiewaczka operowa obdarzona pięknym, czystym sopranem. Lat 29. Po dziesięciu latach pracy w operze stwierdziła, że nie ma ochoty bawić się jeszcze w dorosłe życie. Rzuciła pracę, wzięła wszystkie oszczędności z konta i kupiła bilet w jedną stronę do Europy. Tu po raz pierwszy poznała uroki autostopu, spania na dziko i jedzenia na obiad kanapek z pasztetem.

T., Amerykanka o greckich korzeniach. Kiedy ją poznałam, od kilku tygodni włóczyła się po Europie; od Workaway do Workaway, a jej plan obejmował jeszcze co najmniej kilka następnych miesięcy tułaczki. Pewnego dnia zapytałam dlaczego właściwie zdecydowała się na tę podróż. T. zaplątała się nieco we własnej odpowiedzi, jednak zakończyła ją słowami: No bo wiesz… W pewnym momencie życia zorientowałam się, że właściwie nigdy nie pozwoliłam sobie na gap year. A kiedy jak nie teraz?

Przez ostatnie lata poznałam naprawdę mnóstwo osób. Polaków, obcokrajowców; na Couchsurfingu, podczas podróży. Usłyszałam tysiące historii: zarówno tych od kierowców, z którymi miałam przyjemność jechać stopem, jak i od couchsurferów czy całkowicie przypadkowo spotkanych ludzi. Wiele z tych historii zaczynało się od słów Potrzebowałem/am zmiany, więc wyjechałem/am za granicę. Żadna nigdy nie skończyła się słowem żałuję.

Po powrocie do Polski podjęłam decyzję. Wracam do planu, jakim była przerwa po obronieniu inżyniera.

Możecie mi wierzyć, że przez te pół roku, do czasu obrony, nasłuchałam się tyle złotych rad, że wystarczy mi na najbliższe lata. Że to głupi pomysł; że na pewno nie wrócę na tę zakichaną magisterkę; że lepiej rekrutować się teraz i wziąć za pół roku dziekankę; że najlepiej w ogóle skończyć studia, a potem mogę sobie wyjeżdżać gdzie chcę. Że nie zdaję sobie sprawy co na siebie biorę; że wyprowadzka to nie hop-siup; że nowe miejsce, szukanie mieszkania i pracy to nie na moje nerwy; że szkoda zachodu.

Ale też że zazdroszczę, że podziwiam, że też bym tak chciał, ale brak mi odwagi.

Nie chcę czekać, aż skończę studia. Wtedy usłyszę: zwariowałaś? Wyjechać? Po co? Szukaj pracy, póki jesteś ze wszystkim na bieżąco, zdobądź doświadczenie, wtedy wyjeżdżaj. A później usłyszę: zwariowałaś? Masz dobrą pracę, od czego chcesz robić sobie przerwę? Zakładaj rodzinę. I tak dalej, dalej, dalej. A mi się zwyczajnie nie chce tego słuchać. Tak samo jak nie mam ochoty żałować za rok, że miałam idealną okazję i sprzyjający czas na zmianę, ale nie wykorzystałam szansy, bo posłuchałam kogoś, kto po prostu ma inne marzenia niż ja.

[W tym momencie tekst może stać się nieco bardziej chaotyczny, gdyż kilka minut temu kliknęłam KUPUJĘ]

Decyzja zapadła. Wyjeżdżamy – razem z Zuzą. Całe szczęście, bo bardziej niż problemów z ogarnięciem mieszkania i pracy (których przecież nie będzie, no ej!) boję się tego, że będę cholernie tęsknić, za wszystkimi. A będę na pewno; obie będziemy.

Po co w takim razie w ogóle wychodzić z tej strefy komfortu? W Polsce mamy gdzie mieszkać, co jeść, mamy blisko rodzinę, przyjaciół, niczego nam nie brakuje. Może właśnie to jest powód. Chcę rzucić się na głęboką wodę i spróbować życia w miejscu, gdzie nie mam wszystkiego pod ręką; w kraju, którego języka nie znam (a to przecież fantastyczna okazja, żeby się go nauczyć!), gdzie nie znam nikogo. Ba! – gdzie nigdy nie byłam. I to też jest jeden z powodów, dla których chcę wyjechać. Wybrałyśmy kraj, do którego chciałam pojechać od dobrych paru lat, ale zawsze było nie po drodze. Za daleko, by pojechać tam na tydzień czy dwa, a więcej czasu zwykle nie miałam. Poza tym bilety, a już szczególnie w dwie strony, są zwyczajnie drogie. Dlatego na zwiedzenie tego miejsca dajemy sobie teraz nieco więcej czasu – co najmniej pół roku.

Może to wszystko wygląda tak kolorowo tylko w mojej wyobraźni. Może będę tęsknić bardziej niż mi się wydaje, może okaże się, że stać mnie tylko na jedzenie gruzu i wrócę do domu po miesiącu, z podkulonym ogonem. Ale nie dowiem się, póki nie spróbuję. Nie takie rzeczy ludzie robili; nie jest to ostatecznie nic wyjątkowego, nawet mimo faktu, że piję właśnie trzecią melisę, żeby uspokoić trochę to szaleńczo bijące serce i trzęsące się ręce. Mały krok dla ludzkości, ale wielki krok dla mnie. 

Trzymajcie kciuki, żeby był krokiem na dobrej, nieodkrytej jeszcze drodze.

Kości zostały rzucone. Bilety w jedną stronę zostały kupione. 

Następny post z naszego nowego domu w Lizbonie.


Do usłyszenia!

8 komentarzy: