niedziela, 1 lutego 2015

[36] Masz plan żeby żyć, czy żyjesz by mieć plan?


Zapytałeś kiedyś marzyciela o wymarzone życie?
Ile czasu zajęła mu odpowiedź? Godzinę? Siedem godzin?

Jeszcze nie wiem gdzie wydarzy się moje. Może będę mieszkać po trochę wszędzie tam, gdzie mi się zachce, bez większych zobowiązań i uwiązań, bez mocniejszej więzi z jakimś miejscem i z ludźmi. Nie wykluczam tego, nie mam nawet planu na przyszłą środę, a co dopiero na przyszłość. Ale myślę, że jednak marzy mi się jakaś domowa przystań; koniecznie z dużą kuchnią!
Chcę, żeby mój dom pełnił takie funkcje, jak teraz robi to wynajmowane mieszkanie. Drzwi będą zawsze otwarte, a przyjaciele będą wpadać na śniadanie, na herbatę, na film, na pogadanie i na smutki. Kiedy tylko zechcą. Będziemy cisnąć się w zbyt wiele osób przy jednym stole, z głośników zawsze brzmieć będzie muzyka.
No właśnie – muzyka. Będę mieć radio i dobre głośniki w każdym pomieszczeniu, łącznie (a może raczej przede wszystkim) ze wspomnianą kuchnią i łazienką. Gdy przestanę słuchać biernie, to tylko dlatego, żeby znaleźć się po drugiej stronie – za mikrofonem. Prowadzenie nocnych audycji brzmi przyjemnie i nastrojowo, ale musiałabym chyba zabierać ze sobą poduszkę. Tak czy inaczej, będę się dzielić w radio ze światem całą muzyką, która wypełnia. Obojętnie o jakiej porze.
Będę mieć dużo map i chociaż jedną ścianę wyłożoną w całości korkiem, a na niej mnóstwo zdjęć i biletów. Dużo książek, płyt i gramofon.
Nadal będę robić dredy każdemu kto zechce, zawsze przy herbacie i miłej rozmowie.
Odwiedzę wszystkich zagranicznych znajomych przynajmniej po kilka razy. A mnie będą odwiedzać wciąż nowi couchsurferzy, przywożąc pocztówki ze świata i ciekawe opowieści. Będziemy spędzać długie wieczory na uczeniu się nawzajem najgłupszych słów w rodzimych językach i piciu wina. Mój dom będzie międzynarodowy i otwarty dla wszystkich.
Będę podróżować ile wlezie. Zwiedzę Amerykę Łacińską, pojadę za koło podbiegunowe i zobaczę najpiękniejszą zorzę jaką widział świat, zobaczę wschód słońca na plaży na Madagaskarze, rozbiję namiot w górach Mongolii i przejadę się Pacific Coast Highway w Kalifornii. Loy Krothong w Tajlandii stanie się moją coroczną tradycją, a w Australii będę mieć przyjaciół oferujących zawsze miłą przystań.
Skoczę ze spadochronem, polecę balonem nad mokradłami Everglades i zobaczę Dolinę Śmierci. Skosztuję koników polnych w czekoladzie.
Będę odważna.
Poczuję się prawdziwym ekspertem w jakiejś dziedzinie, w której będę naprawdę dobra.
Będę mieć zawsze kogoś u boku. Kogoś, kto będzie nadążał, towarzyszył i nie będzie ograniczał.
Czasami będę śpiewać bluesy do kotleta. W ogóle będę chodzić na dużo dobrych koncertów.
Chcę zawsze czuć, że mogę wszystko. Mieć mało chwil zwątpienia, dużo motywacji i siły do robienia tego, co chcę.
Będę wolnym człowiekiem i szczęśliwym człowiekiem.


A wiecie co jest w tym wszystkim najfajniejsze? Tak naprawdę jestem na półmetku i niewiele musi się zmienić. Jestem wolnym i szczęśliwym człowiekiem. Po prostu nie stać mnie jeszcze na dobry gramofon.

2 komentarze: