Tyle myśli kołacze mi się ostatnio po głowie, a gdy
otworzyłam nowy dokument w Wordzie, by je w końcu spisać, przez godzinę
siedziałam i patrzyłam tępo w pustą stronę.
Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że ostatnio głównie
milczałam. Nie mam wyrzutów sumienia. Potrzebowałam przestrzeni na te wszystkie
rzeczy, przez które mało spałam, mało jadłam, stresowałam się nieustannie.
W międzyczasie rok mieszkania w Budapeszcie minął tak
szybko, że ledwo to zarejestrowałam. To był strasznie dziwny czas; dziwny, ale
dobry. Choć miasto nieustannie zachwyca, szczerze przyznaję: jestem już
zmęczona tym krajem. Nawet nie znudzona. Po prostu zmęczona.
Już od podjęcia decyzji o przeprowadzce do Budapesztu
zakładałam, że to tylko na chwilę. Co prawda, wyjeżdżając do Portugalii po
obronie inżynierki też zakładałam, że to tylko na chwilę, że tylko gap year… Tymczasem prawie dwa i pół
roku później siedzę w budapesztańskim mieszkaniu i zastanawiam się dokąd pójść
na spacer, wykorzystując fakt, że za oknem jest chyba z milion stopni. Cóż, shit happens.
Ale tak całkiem serio, plan wyklarował się w mojej głowie
jeszcze dwa lata temu, w Portugalii. Nie wiem kogo próbowałam oszukać,
twierdząc, że po roku przerwy wrócę do Polski, do Krakowa, na magisterkę. Chyba
głównie siebie. W międzyczasie spięłam tyłek, zdałam CAE, żeby mieć jakieś
oficjalne potwierdzenie znajomości angielskiego i poświęciłam masę energii i
godzin spędzonych w Internecie na poszukiwania – bo choć do Polski czy Krakowa
średnio mnie w tamtym momencie ciągnęło, tak magisterkę wciąż chciałam zrobić.
Zwyczajnie chciałam sobie jeszcze postudiować.
Przyrzekam, miałam ochotę zamordować osobę, która wymyśliła,
że proces rekrutacyjny może trwać aż tak długo. Zanim się zaczął, stresowałam
się, że coś zrobię źle i odpadnę w przedbiegach. Gdy się już zaczął, wyskoczyło
czterysta drobnych rzeczy, które trzeba było ogarnąć w trybie jak najszybciej. Potem zamienianie się
ze współpracownikami zmianami, gdy nagle dostawałam maila, że za tydzień o 9
rano mam rozmowę kwalifikacyjną na Skypie. Jednym słowem, więcej zamieszania
niż to warte.
Aż tu nagle, początkiem maja, dostałam maila. Dostałaś się. Zapraszamy na naszą uczelnię.
Moja relacja ze wszelkimi zmianami jest dosyć burzliwa. Z
jednej strony bardzo się kochamy, a z drugiej chyba nic innego mnie tak nie
stresuje, jak one. Po przeczytaniu tego maila jednocześnie bardzo się
ucieszyłam i – dla odmiany – zestresowałam. Od tej chwili mój nastrój na
przestrzeni tygodni, a czasami nawet i dni, wygląda następująco:
Ale super
ojezu nie mogę się doczekać przecież to jakaś katastrofa i trzy metry mułu, jak ja to ogarnę dobra Magda nie gadaj głupot,
przecież ogarniesz i będzie super a co jak nie znajdę pracy wreszcie jakaś zmiana, już mi się nie chce tu siedzieć, nowi
ludzie, nowe miejsce, nowy język boże ja nie chcę tej całej papierologii, czy mój paszport
jest w ogóle ważny jeszcze przez przynajmniej 2,5 roku, znowu urzędy, co tu
trzeba załatwić po kolei, ja nie chcę, nie dam rady, nie lubię, zostaję tutaj
I tak mniej więcej od prawie miesiąca. Non stop. Bez taryfy
ulgowej.
Z tej żałości zadzwoniłam do przyjaciela.
- Czasem mówię
znajomym, że mam taką kumpelę, która sobie mieszka po pół roku w różnych
miejscach.
- Dobra, nie
przesadzaj, po pół roku w Irlandii i Portugalii, ale tu już jestem dużo dłużej.
- Ile?
- Ponad rok!
- Noooo, to powiem ci
Magda… Najwyższy czas się wyprowadzić.
W Budapeszcie będę pracować do końca czerwca. Później w
planach trochę kursowania między domem a Węgrami i dopełnianie formalności, drobne
wyjazdy, Woodstock (zeszłoroczna nieobecność skutkowała potężnym dołem przez
prawie miesiąc, więc nigdy więcej!), a zaraz po nim spadam dalej w świat.
Tym razem do Norwegii, a konkretniej do bajkowego Trondheim.
Staram się wierzyć, że mnie, skrajnego ciepłoluba, zima tam
zbyt szybko nie zabije.
Może…
bardzo fajny i dobrze prowadzony blog ;)
OdpowiedzUsuńJeśli kogoś z was intersują dobre i sprawdzone pożyczki dla firm na korzystnych warunkach, polecam zajrzeć tutaj https://lowcachwilowek.pl/. Sam niedawno pożyczałem tutaj trochę pieniędzy na rozwój działalności i na prawde dostałem bardzo korzystne warunki
OdpowiedzUsuńTrafiłam na Ciebie znów - w radiu klang. Ciekawe, że co jakiś czas gdzieś w internecie na Ciebie trafiam, choć się nie znamy realnie, to mam Twój obraz w głowie przez tego bloga.. Bo lata temu Ty napisałaś komentarz na moim, pod wpisem o norweskiej kuchni eksperymentalnej ;)
OdpowiedzUsuńNo i wyczytałam na stronie radia, że teraz jesteś w Pradze. Ciekawe.
Czekam, może pojawi się tutaj kolejny wpis.. Jestem ciekawa, jak życie Ci się toczy.. :)