Mam dystans do słów nie
mam czasu. Nie wierzę w nie tak do końca – jak chcesz, to zawsze znajdziesz
czas, choćby bardzo okrojony, ale lepsze to niż nic. Ot, słaba wymówka, między
wierszami której należy czytać nie chce
mi się/mam ciekawsze zajęcia.
Nie lubię, gdy ludzie wykręcają się brakiem czasu. Ze
spotkania, rozmowy, odpisania na wiadomość, wywiązywania się z obowiązków. A
wiecie jak to działa – raz nie odpiszesz na maila, raz przesuniesz spotkanie,
raz nie zrobisz czegoś od razu, wybijesz się z rytmu… I zaczyna się błędne koło.
Coraz mniejsze wyrzuty sumienia z tego powodu, czas, którego podobno i tak już
nie ma, kurczy się jeszcze bardziej. Co się odwlecze, to nie uciecze. Nie lubię
słów nie mam czasu – to najbardziej
idiotyczna wymówka, jaka kiedykolwiek powstała.
Jest mi wstyd. Słowa nie
mam czasu towarzyszą mi ostatnio często i gęsto. W skrzynce zalegają maile,
na które nigdy nie odpisałam. Fejsbuk co chwilę krzyczy, że zasięgi spadają.
Dostaję kolejne wiadomości od Was o podobnej treści: Magda, czemu ostatnio prawie nic nie piszesz??? Nie odczytuję ich
od razu, bo wiem, że od razu na nie nie odpiszę i będzie mi z tego powodu
jeszcze bardziej głupio.
Nie będę się jednak tak totalnie katować z tego powodu. Zapisałam
się wreszcie na egzamin – za półtora miesiąca jadę do Polski, żeby go zdać,
więc połowę względnie wolnego czasu zajmuje nauka. Drugą połowę praca, dojazdy
do niej (40-50 minut w jedną stronę to niby nie tragedia, ale w kontekście dnia
to już prawie dwie godziny stracone na nicnierobieniu w autobusie), ZAKUPY
SPOŻYWCZE (przez dłuższy czas system poświęcenia godziny tygodniowo w niedzielę
na porządne zakupy na cały tydzień sprawdzał się wręcz idealnie. A potem
przyjechali goście, więc jakoś się to rozjechało, a potem Lizbona, więc się nie
opłacało, a potem znowu goście, więc przecież nie ma sensu robić zakupów tylko
pod siebie, już lepiej na tych gości poczekać i wymyślić coś razem, nie?), tak
zwane życie towarzyskie, włóczenie się po mieście, nie zawsze z celem. Jak już
wpadnie wolniejsza chwila, to… zasypiam. To nie żart. W ostatnim czasie co
najmniej 2-3 razy tygodniowo zdarzało mi się zjeść obiad o 19 i nagle obudzić
się o 21, wciąż na kanapie i z włączonym serialem.
Siedzi we mnie kilka pomysłów na teksty i codziennie
powtarzam je sobie w myślach, żeby nie zapomnieć, że są ciekawe i warte
poruszenia. Nie zliczę ile razy obiecywałam sobie ostatnio, że zamiast poczytać
przed snem, popiszę przed snem. Nie jestem też w stanie powiedzieć kiedy
ostatnio zrobiłam jedno lub drugie. Owszem, czytam wciąż względnie sporo, ale
raczej w przerwie między śniadaniem a umyciem zębów. Kiedy pakuję się wieczorem
do łóżka, momentalnie zasypiam, nawet jeśli jest ledwie 22. Nie dopijam
rozpoczętych butelek wina i nie doogląduję filmów do końca. Trochę mi się nie
chce, a trochę nie mam czasu.
Niech to wszystko bynajmniej nie brzmi jak jakiekolwiek
próby narzekania. Kurczę no, wręcz przeciwnie! Strasznie jestem z tym wszystkim
szczęśliwa. W minioną środę rzuciłam pracę, jutro zaczynam nową. Biuro jest
bliżej domu, a zarobki lepsze – nie jaram się na zapas, ale mam dobre
przeczucia! Od kiedy przeprowadziłam się do Budapesztu, mimo pracy na etacie i
nauki w międzyczasie, udaje mi się wygospodarować jeden weekend miesięcznie na
krótką podróż. W maju to był Mediolan, w czerwcu Lizbona, w tym miesiącu będzie
Praga, a na sierpień wymyśliłam sobie już poegzaminową, wyjazdową nagrodę.
Lubię Budapeszt. Co prawda trochę śmierdzi, i przeraża mnie
czasami ilość bezdomnych pomieszkujących na stacjach metra, ale jest też
piękny, ma fantastyczne budynki i dużo zieleni, zawsze jest tu co robić, wino
jest tanie, a zachody słońca zapierające dech. Nie mam powodów do bycia
niezadowoloną.
Lubię swoje życie, nawet jeśli brak mi snu i czasem tchu. Nawet
jeśli wkurzają mnie codzienne tłumy w metrze i ludzie, którzy nie potrafią
chodzić po chodniku bez zajmowania całej jego szerokości, przy czym idą tak
wolno, że krew się we mnie gotuje, że nie mogę ich wyprzedzić, bo nie
zostawiają na to miejsca. Nawet jeśli wkurza mnie czasem mój własny brak
koordynacji i samodyscypliny, bo nagle ktoś proponuje spacer z piwem w tle na
drugi koniec miasta, więc mówię sobie, że to co planowałam mogę przecież
odłożyć na później – nawet jeśli to coś też sprawia mi przyjemność! Ale
przecież pogoda jest dzisiaj taka ładna, a kto wie jaka będzie jutro. I nagle nie mam czasu…
Nie będzie konkluzji ani obietnicy poprawy. Spróbuję być tu bardziej niż byłam
ostatnio. Nie skontroluję jednak pogody, tanich biletów lotniczych, ochoty na
poczytanie książki w parku.
A przecież nie można być świetnym we wszystkim, nie? ;)