- Jutro też macie wolne, prawda? – zapytała w poniedziałek
współlokatorka. – Musimy zrobić z tej okazji coś fajnego. Jedziemy do Costa da
Caparica zobaczyć zachód słońca?
- Jasne, czemu nie! – odpowiedziałam bez wahania.
A potem zaczęło się szaleństwo poniedziałkowej nocy, czyli
obchody dnia św. Antoniego. Ze współlokatorami wyszliśmy z domu wieczorem, a
wróciliśmy rano, po czym spaliśmy do południa. Ciężkie życie, jak to mówią. Zanim
się zorientowałam, zrobiła się piąta po południu.
- Magda, bo tak myślę… - zaczęła Germana. – Czy jest sens
jechać do Capariki? Jest już późno, a autobusy jeżdżą jak chcą…
- Nie musimy jechać akurat tam, ale zróbmy coś! Może
znajdziemy to dziwne, opuszczone miejsce, o którym ostatnio mówił Blaz?
- A wiesz gdzie to jest, jak się nazywa i jak tam dotrzeć?
- Nie mam zielonego pojęcia.
Szybko połączyłyśmy fakty i wszystkie opowieści, które
słyszałyśmy o tajemniczym miejscu i to, co udało nam się ustalić, wpisałyśmy w
Internet. Restaurante Panorâmico de Monsanto
– opuszczony budynek restauracji, znajdujący się w lesie na wzgórzu, tuż obok
poligonu wojskowego. Teoretycznie strzeżony, więc trzeba być ostrożnym; nie
zawsze uda się wejść do środka. Ale czy to nie właśnie zakazany owoc smakuje
najlepiej?
Droga z przystanku była całkiem przyjemna. Problem zaczął
się w momencie szukania jakiejkolwiek dziury w ogrodzeniu, żeby dostać się na
teren budynku. Po paru minutach nam się udało – przy wielkiej ścianie krzaków,
na samym dole stromego zbocza, na które musiałyśmy wchodzić niemal na czworaka,
trzymając się korzeni. Z lekko zakrwawioną łydką stanęłam przy dziwnie okrągłym
budynku, który kształtem przypominał nieco UFO. Był kolorowy, ozdobiony nieco
szpetnymi graffiti. Weszłyśmy do środka podekscytowane jak dzieci. Wewnątrz
znajdowało się mnóstwo schodów, z każdej strony. Kiedy zdobywałyśmy kolejne
piętra, pod nami rozpościerał się coraz to piękniejszy widok.
Wyczytałam wcześniej, że restauracja ma dwa dachy. Jeden cywilizowany – taki, na który prowadzą
schody. Kiedy na niego weszłyśmy, spotkałyśmy pojedyncze osoby podziwiające
panoramę miasta. Bardziej jednak kusił nas ten drugi, zakazany dach – dostać się na niego nie było już tak łatwo. W
jednym miejscu sufitu znajdowała się niewielka dziura, mniej więcej na wysokości
2,5 metra nad ziemią. Stanęłyśmy więc pod nią we trzy, jak ostatnie sieroty,
zastanawiając się jak to zrobić, by wdrapać się na górę.
- Potrzebujecie pomocy? – usłyszałyśmy nagle z góry. Nad
nami pojawiła się uśmiechnięta męska głowa i wyciągnięta pomocna dłoń.
- No jasne!
Sympatyczny chłopak pomógł nam wciągnąć się na górę. Razem z kolegą posiedzieli z nami jeszcze
chwilę na dachu, po czym zeszli na dół. Miałyśmy całość dla siebie.
dach nr 1 |
wejście na dach nr 2 |
Lizbona słynie z wielu punktów widokowych – tak zwanych miradouros. Jednak widok z żadnego z
nich nie umywa się w najmniejszym stopniu do tego, co zobaczyłyśmy z dachu
opuszczonej restauracji w lesie. Całe miasto dookoła ciebie. Stoisz na szczycie
świata, kręcisz się wokół własnej osi i z od tego widoku kręci ci się w głowie.
Nie ma tłumu turystów, nie ma szumu samochodów – tylko ty, ponad wszystkim.
Uwielbiam takie miejsca. Naprawdę, gdybym mogła wybrać trzy rzeczy, które
miałabym zwiedzać do końca życia, byłyby to duże miasta (nie dla zabytków, a
dla włóczenia się), nieopisane w przewodnikach cuda natury (koniecznie daleko
od cywilizacji) i opuszczone miejsca (najchętniej takie, do których wstęp jest
wzbroniony). Żałuję jedynie, że nie dotarłam tu wcześniej – zanim odwiedziły
nas turnusy gości z Polski. Monsanto byłoby pierwszym na liście miejscem do
odwiedzenia.
Wskazówki praktyczne:
Ja kierowałam się głównie informacjami zawartymi w tym linku
Jednak dla leniwych mogę podsumować najważniejsze fakty:
- do Monsanto można dojechać autobusem 711, kierunek Alto da
Damaia, przystanek Av. Tenente Martins.
Stamtąd idzie się dosłownie 5 minut, żeby dotrzeć do obiektu.
- na powyższej stronie mowa jest o dziurze w ogrodzeniu
znajdującej się tuż obok prawej strony bramy. Informacja z wczoraj jest taka,
że owa dziura została załatana. Najprostszą opcją jest pójść trochę w lewo od
bramy – ogrodzenie jest tam trochę odgięte tuż nad ziemią i da się tamtędy
przeczołgać do środka. Natomiast nasza krzaczorowa,
trochę mniej wygodna opcja to zejście trochę w dół drogą (w przeciwną stronę);
kilkadziesiąt metrów dalej jest spora dziura w płocie, u podnóża zbocza. Nie
jest to najwygodniejsze wejście na teren, ale przy odrobinie samozaparcia da
się.
- sugeruję wygodne, zabudowane buty. Po pierwsze po to, żeby
przedrzeć się przez krzaki, a po drugie – w budynku jest miejscami sporo
potłuczonego szkła.
- nawet jeśli jesteś marnego wzrostu (jak ja), nie zakładaj,
że nie wejdziesz na samą górę dachu. Dobrze jest wziąć ze sobą kogoś, kto
pomoże ci się wciągnąć przez tę nieszczęsną dziurę w suficie na górę. Lub – co na
poważnie rozważałyśmy rozmawiając o kolejnej wizycie w Monsanto – wziąć ze sobą
mały stołeczek, z którego łatwiej będzie się podciągnąć na dach.