#Garður
Garður jest maleńką miejscowością położoną
na samym końcu półwyspu Reykjanes. Lądujemy tam całkiem przypadkiem – trochę z
braku laku, a trochę dlatego, ze stamtąd blisko do Keflaviku, skąd mamy lot
powrotny.
Miasteczko wydaje się być wymarłe. Jedziemy więc na sam cypel, gdzie –
ku naszej uciesze – całkowicie przypadkiem znajdujemy świetny (i darmowy!)
camping. O tej porze roku jest oczywiście pusto, ale na miejscu znajduje się
wszystko, czego właśnie w tym momencie potrzebujemy do pełni szczęścia:
ogrzewana budka z toaletami, mały aneks kuchenny z bieżącą ciepłą wodą, w
którym przy okazji można schronić się od wiatru, dwie latarnie morskie i kilka
stojących na brzegu łodzi, co zapewnia nam rozrywkę.
Chociaż nie jest to może najlepsze miejsce na bazę wypadową podczas
dłuższego wyjazdu, z pewnością rewelacyjnie nadaje się na kilkudniowy reset z
przyjaciółmi z dala od cywilizacji.
tak robiłyśmy zdjęcie z latarnią, że latarni nie widać
e?
#Blue Lagoon
Błękitną lagunę chcemy zobaczyć jedynie w ramach ciekawostki, by
przekonać się, czy faktycznie robi takie wrażenie. Wiemy, że ceny wstępu do
części wydzielonej jako spa są bardzo wygórowane; jednak tuż obok jest
dokładnie taka sama woda z takim samym leczniczym błotem, tyle tylko, że za
darmo. Robimy sobie więc krótki spacer krajoznawczy.
#Reykjavik i…
W Reykjaviku jesteśmy kilka razy, jednak najwięcej zwiedzamy tam jednej, halloweenowej zresztą nocy. Po wspólnym piwie w barze rozdzielamy się –
chłopaki idą szukać fajnych kadrów na zdjęcia, a Magda i ja skręcamy w każdą
uliczkę, która nam się spodoba. Spotykamy po drodze dwie Polki i wdajemy się w
śmieszną rozmowę ze starszym obcokrajowcem, nie pamiętam skąd. Udaje nam się znaleźć
klub KEX – znane ze świetnych koncertów miejsce w Reykjaviku. Cały czas mam
wrażenie, że życie w tym mieście toczy się tylko przy głównej ulicy; za każdym
razem, gdy odchodzimy gdzieś na bok, jest niemal pusto.
Na noc jedziemy w okolice starego portu. Tam właśnie udaje nam się
zobaczyć to, na co najbardziej czekamy przez cały wyjazd. Wszyscy znajomi,
którym udało się być na Islandii przed nami twierdzili, że najpiękniejszą zorzę
polarną zobaczyli nad Reykjavikiem. Cóż… chyba jednak coś w tym jest :).
Drugi spacer po stolicy ma miejsce dzień przed odlotem; to niedziela,
więc bardzo chcemy pójść na pchli targ i kupić jakieś drobiazgi dla przyjaciół.
Targowisko znajduje się w pobliżu Harpy – chyba najciekawszego budynku w
Reykjaviku. Budynek jest ogromną salą koncertową stworzoną z geometrycznych
tafli szkła w różnych kolorach; w zależności od tego pod jakim kątem się na
niego patrzy, mieni się innymi odcieniami. Całkowicie kojarzy mi się z wielkim
plastrem miodu. Wewnątrz Harpa (notabene: po islandzku znaczy to nic innego niż
harfa) robi jeszcze większe wrażenie
niż z zewnątrz. Jeśli będziesz w pobliżu, nie bądź trąba i nie przegap okazji –
wejdź do środka!
Harpa
Na pchlim targu co drugie stoisko wyglądało właśnie tak - starsza pani
z drutami w ręce, robiąca wełniane swetry.
z drutami w ręce, robiąca wełniane swetry.
Oficjalnie najbrzydsza i najdziwniejsza zarazem
ozdoba świąteczna, jaką widziałam.
ozdoba świąteczna, jaką widziałam.
Zdjęcia: Kuba Jaworski i Czarek Antolak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz