Przez pierwszych kilka dni w Lizbonie pogoda była przyjemna.
Niezbyt gorąco, ale też nie za zimno – idealnie, by móc niespiesznym krokiem
przemierzać ulice miasta, poznawać okolicę i robić zdjęcia.
Tak było do
dzisiaj. Wstałyśmy nieco wczorajsze i z przykrością zauważyłyśmy, że aura za
oknem oszalała. Poranek przywitał nas pięciominutową burzą, po czym niebo
zrobiło się bezchmurne, odsłaniając słońce. Za chwilę zerwała się wichura i
znów zaczęło padać. Mimo średniego samopoczucia i ogólnej chęci do funkcjonowania
stwierdziłyśmy, że bez sensu jest zmarnować dzień w łóżku i musimy wymyślić na
dzisiaj coś, co można robić mimo deszczu. I co będzie darmowe, ewentualnie
tanie. Wybór szybko padł na Estufa Fria
– zadaszony ogród zimowy, znajdujący się w Parque
Eduardo VII. Internet twierdził, że taka rozrywka kosztuje 3 € od osoby.
Internet twierdził również, że stacja metra znajdująca się
najbliżej Estufa Fria nazywa się Parque.
Nie słuchajcie go. Wysiadając tam, park trzeba przejść dookoła, a nie należy on
do najmniejszych (to znaczy – jest tak czy inaczej bardzo ładny, więc warto go
zobaczyć, ale jeśli zależy wam tylko na Estufa Fria, nie wysiadajcie na tej
stacji). O wiele bliżej jest ze stacji Marquês
de Pombal.
Pro tip: z kartą
Euro26 bilet do Estufa Fria kosztuje nie 3, a 1,5 €. Być może zniżkę dałaby też
zwykła legitymacja studencka – pani w kasie zapytała nas właściwie przede
wszystkim o to, czy jesteśmy studentami (a z formalnego punktu widzenia wciąż
nimi jesteśmy).
Wejdziecie?
Super! Uwielbiam takie miejsca!
OdpowiedzUsuń