Chociaż decyzja o wyprowadzce zapadła jeszcze w wakacje, na
wcielenie planu w życie wcale nie miałyśmy aż tak dużo czasu. Głównym celem na
ostatni semestr studiów było pisanie pracy inżynierskiej i to na tym byłyśmy
skupione. Osobiście przysiadłam porządniej nad kwestiami dotyczącymi wyjazdu
dopiero na tydzień przed obroną; dla sportu (i żeby przypadkiem za dużo się nie
uczyć) przeglądałam Internet w poszukiwaniu natchnienia – począwszy od miejsca,
do którego chcemy wyjechać (nie nie, wcale nie wiedziałyśmy od samego początku,
że to będzie Portugalia; powiedziałabym nawet, że w mojej głowie przez
dłuuuuugi, dłuuuuuuuuuuugi czas królował zgoła inny kierunek – całkowicie
przeciwny), poprzez dziwaczne poradniki w stylu Dziesięć protipów jak przeprowadzić się za granicę i nie zbankrutować.
W jedynym z takich właśnie artykułów znalazłam bardzo mądre zdanie: Czas to twój przyjaciel. Im więcej masz go
na ogarnięcie wyjazdu, tym lepiej dla ciebie. Idealnie, jeśli jest to
przynajmniej 6 miesięcy (lub więcej). Spojrzałam na kalendarz; był mniej
więcej 20 stycznia. Wyjechać chciałyśmy maksymalnie na początku marca. No cóż… Jedno zmartwienie z głowy, przynajmniej nie
będzie zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad bzdurnymi rzeczami –
pomyślałam.
Z (już teraz) doświadczenia powiem: da się. Wszystko da się
ogarnąć w czasie o wiele krótszym, niż mogłoby nam się wydawać. I to wcale nie
tak, że dużo czasu nam sprzyja, a jego
brak szkodzi. Powiedziałabym nawet, że czasami jest odwrotnie – my nie
miałyśmy zbyt wiele czasu na przemyślenie kierunku, na zastanawianie się, czy
kupić te bilety w jedną stronę czy nie. Pojawił się pomysł; ok, sprawdzamy;
wydaje się spoko; patrzymy na bilety;
są; kupujemy. To wszystko wydarzyło się na przestrzeni kilku dni.
Pewnie gdyby czasu było więcej, przejrzałybyśmy dokładnie
wszystkie znalezione w sieci rankingi w stylu Porównanie kosztów życia do średnich zarobków i, kierując się
rozsądkiem i logiką, wybrałybyśmy miejsce, do którego najbardziej opłaciłoby
się nam pojechać. Jeśli więc zarobki są czynnikiem, na którym zależy Ci
najbardziej – proponuję zarezerwowanie dłuższego czasu niż miesiąc na
rozpatrzenie wszelkich logistycznych kwestii.
Mieszkanie
Był to jeden z dwóch czynników, które spędzały nam sen z
powiek. Rzecz, którą musiałyśmy ogarnąć – najlepiej w znośnym standardzie i
dobrej (czytaj: niskiej) cenie. O ile na przykład na kurs językowy (o tym
niżej) nie było mi w takim stopniu szkoda pieniędzy, bo wiedziałam, że to
wydatek jednorazowy, tak jeśli chodzi o mieszkanie, zależało mi na czymś
relatywnie tanim. Właśnie dlatego, że za czynsz trzeba płacić regularnie i
bardzo nie chciałam wkopać się w mieszkanie, którego koszty mnie przerosną i z
miesiąca na miesiąc będę zaciskać pasa, żeby nie skończyć jedząc pięć razy
dziennie chleb z pasztetem.
Jak wiadomo, aktualnie najwięcej ofert związanych z
czymkolwiek pojawia się nie gdzie indziej, jak na Fejsbuku. Najwygodniejszą
opcją wydało mi się znalezienie grup dotyczących wynajmu mieszkań i pokoi w
Lizbonie i śledzenie pojawiających się postów, a w międzyczasie napisanie
ogłoszenia, że szukamy dwuosobowego pokoju bądź ludzi, którzy chcieliby
poszukać razem z nami mieszkania. Tym sposobem trafiłyśmy na trzy osoby:
Holenderkę, Francuza i Niemca. Szybko ustaliliśmy, że będziemy wspólnie
przeglądać ogłoszenia. I właśnie wtedy, zupełnym przypadkiem, natrafiłam na
ogłoszenie pewnej Węgierki, która miała to wynajęcia cztery pokoje w 8-osobowym
mieszkaniu. Idealnie dla nas! Niestety, w międzyczasie wyszły pewne
komplikacje, ostatecznie w mieszkaniu zostały tylko dwa wolne pokoje, do
których wskoczyłyśmy my oraz Niemiec.
Inną (i pewnie niekiedy o wiele wygodniejszą) opcją szukania
mieszkania zagranicą są agencje. W Portugalii prym wiedzie Uniplaces.
Przeglądałyśmy również ich oferty, jednak prowizje były często bardzo wysokie –
do 150 euro! Mieszkanie, na które trafiłyśmy, również okazało się być z
agencji, jednak ich prowizja była o wiele tańsza (90 euro za pokój, co po
rozłożeniu na dwie osoby jest kwotą do przeżycia), a warunki przyjemniejsze
(przez warunki mam na myśli np. przyzwolenie na nocowanie gości, co w Uniplaces
było raczej rzadkością). Tym sposobem zyskałyśmy niewielki, ale ładny,
dwuosobowy pokój (z balkonem!), w przystępnej cenie, świetnej lokalizacji i z
międzynarodowym towarzystwem.
Praktyczne wskazówki
Mój największy protip jest następujący: na początku zrób
porządne rozeznanie. Porusz znajomości – może akurat siostra wujka psa sąsiada
twojego znajomego z podstawówki wyjechała kiedyś na Erasmusa do kraju, który
cię interesuje i może opowiedzieć ci trochę o tym, na co zwracać uwagę przy
szukaniu lokum. Ja na przykład byłam zaskoczona tym, jak wiele znajomych miało
kiedyś w życiu do czynienia z mieszkaniem w Lizbonie! Wypytałam więc na co
patrzeć, na co się nie pisać, przyjmowałam wszystkie rady. Tym sposobem
dowiedziałam się, że:
- szukając mieszkania / pokoju w Portugalii bezwzględnie
powinnam zwracać uwagę tylko na te, które w cenę czynszu mają wliczone
rachunki. Choć przy innych ofertach jest zwykle podkreślone, że media nie będą
wynosić więcej niż 30-40 € miesięcznie, wystarczy, by zdarzyło się kilka
chłodniejszych dni z podkręconym grzejnikiem czy dwa dłuższe prysznice, by się
sfrajerować i za rachunki zapłacić fortunę.
- powinnam szukać kwatery w pobliżu stacji metra. Autobusy i
tramwaje często jeżdżą jak chcą, a metro nigdy nie zawodzi.
Dzięki tej wiedzy nie traciłyśmy czasu na przeglądanie
bzdurnych ogłoszeń, bo od razu miałyśmy określone warunki.
Gdzie szukać
mieszkania w Portugalii?
Strony na Fejsbuku
stronami na fejsbuku, ale jak mam je znaleźć, skoro nie znam języka? – to
było na początku moje duże zmartwienie. Rozwiązanie okazało się proste –
wystarczy zapytać kogoś co wpisać (po portugalsku) w wyszukiwarkę, żeby
otrzymać pożądane rezultaty. Jeśli szukacie więc mieszkania w Portugalii, opcji
do wklepania w niebieski portal społecznościowy jest co najmniej kilka:
- Quartos para
arrendar em (miasto) / Casas para
arrendar em (miasto)
- grupy Erasmusowe: Erasmus (rok) (miasto) – nie dość, że
jest tu zwykle sporo ogłoszeń stricte dotyczących mieszkań, to można łatwo
znaleźć współlokatorów i… kupić po taniości drobne rzeczy do wyposażenia
mieszkania, które sprzedają wracający do swoich krajów studenci
- Rooms for rent /
Flats for rent / Erasmus rooms (flats) for rent – tu odpada przeważnie problem
męczenia się z obcym językiem
- w Lizbonie działają jeszcze dwie świetne grupy:
Lisbon International Friends i Lisbon International – Accomodation. Nie
wiem, czy inne miasta mają coś podobnego (choć przypuszczam, że większe
owszem), ale na pewno warto to sprawdzić.
Jeśli chodzi o agencje pomagające znaleźć mieszkanie,
przeglądałam tylko Uniplaces,
a ostatecznie zdecydowałam się na Erasmus Place Lisbon.
Przy korzystaniu z agencji warto wcześniej dowiedzieć się, czy jest możliwość
obejrzenia mieszkania przed zapłaceniem prowizji. W Uniplaces niestety takiej
opcji nie ma – płacisz, oglądasz mieszkanie i jeśli uznasz, że jednak nie
chcesz w nim mieszkać, twoja prowizja przepada bezpowrotnie. O jej zwrot można
się ubiegać tylko w momencie, kiedy mieszkanie wygląda inaczej niż na zdjęciach
na stronie.
Miałam pisać, że w Erasmus Place nie dość, że prowizja jest
niższa, to istnieje możliwość obejrzenia mieszkania przed zapłatą, jednak…
Szczerze mówiąc, to nie wiem czy oficjalnie można tak zrobić. Tak jak
wspomniałam, nam to mieszkanie trafiło się poprzez ogłoszenie jednej z
mieszkających już tam lokatorek. Pokoje poszła obejrzeć dla nas Holenderka, z
którą pierwotnie mieliśmy mieszkać, jednak nie jestem pewna, czy wiedział o tym
właściciel. Tak czy siak – jak widać, bardziej opłaca się odzywać bezpośrednio
do lokatorów niż wynajmującego.
Jest jeszcze jedna grupa, której członkowie na etapie badania terenu bardzo, ale to bardzo mi
pomogli. Polacy w Portugalii –
przesympatyczna społeczność z sercem na dłoni.
Praca
Drugi największy czynnik, który nas martwił. Tak samo jak w
przypadku szukania mieszkania, dużym minusem był fakt, że zmuszone byłyśmy
robić to zdalnie. No i kwestia tego nieszczęsnego języka… Nie było tak prosto i
kolorowo scrollować sobie Gumtree czy OLX. Tym razem postawiłyśmy na dwa
rozwiązania – (ponownie) grupy na Facebooku i wpisywanie w Google Lisbon job offers with English / Polish and
English. Czasami jeszcze, kiedy przyszła nam do głowy jakaś większa,
międzynarodowa firma, wchodziłyśmy na jej stronę i słałyśmy CV, chciałoby się
rzec – całkowicie na pałę, bez
względu na to, czy mieli akurat jakieś oferty pracy czy nie.
Od początku postawiłyśmy raczej na poszukiwanie pracy
biurowej bądź ciekawego stażu. Bynajmniej nie wynikło to z faktu, że boimy się
stać za barem – tę ewentualność zostawiłyśmy sobie jako rozwiązanie awaryjne. Rozchodziło
się ponownie o barierę językową. Uznałyśmy, że kiedy już złapiemy jakieś
podstawy, będziemy mogły rozglądać się za pracą, w której konieczna jest interakcja
w języku portugalskim.
Przydatne grupy i
linki
Jeśli chcecie szukać pracy w Portugalii, możecie spróbować
szukać na Fejsbuku następujących grup:
- Emprego (miasto)
- Ofertas de emprego
(miasto)
- Emprego em (miasto)
bądź próbować z kombinacjami Job offers (miasto) – czasami pojawiają się grupy z ofertami pracy
w języku angielskim.
Po wpisywaniu odpowiedniego hasła w wyszukiwarkę wyskakiwało
mi wiele stron. Zanim byłam w stanie wyróżnić te sensowne, spędziłam ogromną ilość godzin na przeglądaniu wszystkiego,
co wpadło mi w rękę. Ostatecznie za najlepsze strony uznałam:
- LinkedIn – myślę, że większość kojarzy tę stronę. Tworzy się tu coś w stylu CV online, po czym można przebierać w ofertach pracy, które wyświetlają się z uwzględnieniem tego, co wpiszecie w swój profil.
- EuropeLanguageJobs - zasada podobna jak na LinkedIn, jednak kategorie ofert skupione są głównie na
podziale według języków.
- Glassdoor – ogromna baza
ofert, które sortować można według wymaganego języka czy lokalizacji.
W każdym kraju istnieją także agencje pośredniczące w
procesie szukania pracy. Warto się rozeznać które z nich oferują darmowe usługi
i wysłać do nich CV.
Jak szukać lotów?
Wspomniałam, że my tę sprawę zamknęłyśmy w ciągu kilku dni.
Konkretnie w ciągu trzech. A wyglądało to tak:
Pewnego wieczoru wpisałam pożądaną destynację na stronie
Wizzaira. Nie spodziewałam się rewelacji – kto kiedykolwiek szukał tanich lotów
do Portugalii, ten wie, że jest to sprawa niełatwa. Otóż trzeba mieć naprawdę
spore szczęście, żeby znaleźć coś w sensownej cenie. Najczęściej tanie linie
oferują przeloty w granicach 400-600 zł, co jest sporą kwotą, szczególnie dla
(eks)studenta. Zdarzają się okresowe zniżki (jedna z nich miała miejsce w
okolicy połowy stycznia; pojawiły się naprawdę tanie loty do Porto), jednak
nam, oprócz ceny, zależało także na czasie. Wracając do historii – strona Wizza
wypluła rezultat w postaci lotu w jedną stronę na trasie Warszawa – Lizbona za
279 zł. Porównując ze standardowymi cenami – nie było tragedii. Ale rewelacji
też nie… (tak to właśnie wygląda, gdy człowiek przyzwyczai się za bardzo do
znajdowania lotów za 78 zł w dwie strony)
Weszłam na stronę Ryanaira. Lot na 27 lutego, ta sama trasa
– 249 zł w jedną. Trochę się bałam kliknąć zarezerwuj,
bo nie zdążyłyśmy ogarnąć dosłownie niczego na miejscu, a wizja spania pod
mostem średnio mnie kręciła. Po konsultacji z Zuzą uznałyśmy, że jeśli ta cena
utrzyma się do wieczoru następnego dnia, będzie to znak, żeby kupić bilety.
Nazajutrz wieczorem weszłam na stronę i wpisałam trasę w wyszukiwarkę. Szok –
bilety za 199 zł! W tej sytuacji wiedziałyśmy już, że nie ma czasu na
rozmyślanie, bo przy takiej cenie miejsca zaraz zostaną wykupione. W momencie,
kiedy zrobiłam przelew i ponownie zerknęłam na stronę, bilety były już za
prawie 300 zł.
Krótko mówiąc, poszczęściło nam się. I szczerze mówiąc, nie
przychodzi mi do głowy inna metoda na upolowanie tanich lotów niż kontrolowanie
ofert na stronach niskobudżetowych przewoźników bądź przeglądanie propozycji w
wyszukiwarkach lotów. Więcej o tym jak kupić bilet lotniczy i nie zbankrutowaćpisałam tutaj.
Jak spakować się na pół
roku (lub więcej?)
Na szczęście ani ja, ani Zuza nie mamy raczej tendencji do
zabierania ze sobą niepotrzebnych gratów (a przynajmniej od jakiegoś czasu). Z
założenia postanowiłyśmy wziąć niewiele. Minimalna ilość ubrań (i choć liczyłam
dokładnie, by nie przekroczyć zakładanej ilości dwunastu koszulek, jestem
przekonana, że to i tak będzie za dużo), jedna książka (ja postawiłam na grubą
i bardzo uniwersalną, żeby wystarczyła na jakiś czas, zanim odkryję na miejscu
sympatyczny i tani antykwariat z lekturami w różnych językach), wspólna pula
kosmetyków (po kiego grzyba mamy wozić dwie butle żelu pod prysznic, skoro
jedna zajmuje mniej miejsca), niezbędne leki (ale bez szaleństw; w końcu zagranicą
też istnieją apteki), kilka rzeczy z serii przydatne
(powerbank, scyzoryk, igła z nitką i tego typu drobiazgi). I w zasadzie, w
dużym uproszczeniu, to by było na tyle.
Dużym plusem okazał się fakt, że temperatura w ciągu dnia w
Portugalii wynosi aktualnie około 20 stopni, a będzie już tylko cieplej, co
bardzo sprzyjało pakowaniu. Osobiście wzięłam trzy grubsze swetry i jedną
cienką bluzę – tak na wszelki wypadek. Choć czuję, że to i tak okaże się za
dużo.
Dokumenty
Dobrze rozeznać się wcześniej jakie dokumenty mogą ci się
przydać na miejscu. My pojechałyśmy z założeniem szukania pracy, więc w moim
bagażu wylądowało zaświadczenie o ukończeniu studiów i otrzymaniu dyplomu
(łącznie z angielskim tłumaczeniem) i referencja z 3,5-letnich praktyk w Radio
Kraków (również z angielskim tłumaczeniem). Nie wspominam o skanach dokumentów
– legitymacji, dowodu, paszportu, prawa jazdy. Na wszelki wypadek.
Ubezpieczenie
Długo zastanawiałyśmy się jak rozgryźć sprawę ubezpieczenia.
Okazało się to wcale nie takie proste. Być może to, co napiszę poniżej będzie
dla większości oczywistą oczywistością, jednak osobiście nigdy nie zagłębiałam
się w ten temat i dopóki nie zaczęłam o tym czytać w kontekście wyjazdu,
ubezpieczenie było dla mnie ubezpieczeniem – wszystko jedno jakim.
Każda osoba ucząca się (do 26 roku życia) objęta jest
ubezpieczeniem swoich rodziców. Pokrywa ono tzw. KL – koszty leczenia na
terenie kraju. Jednak w momencie skończenia szkoły / rzucenia studiów
ubezpieczenie przestaje działać. By dalej je posiadać, można znaleźć pracę lub
zarejestrować się w urzędzie jako osoba bezrobotna.
Co prawda, z jednej strony mogłoby się wydawać, że po co nam
KL w Polsce, skoro wyjeżdżamy. Cóż… Znam doskonale swoje szczęście i tendencję
do przypałów i podskórnie czułam, że jeśli nie rozwiążę jakoś tej kwestii, po
przyjeździe do Polski (choć planowo ma to być tylko miesiąc) zdarzy się coś, co
będzie wymagało skorzystania z KL.
Drugi typ ubezpieczenia to NNW – od nieszczęśliwych
wypadków. Za granicą pokrywa to karta EKUZ; na początku wychodziłyśmy więc z
założenia, że to nam wystarczy. Jednak ponownie, znając swoje szczęście…
Podeszłyśmy do sprawy racjonalnie. A co jeśli akurat rozboli mnie w tej
Portugalii ząb? Będę lecieć go leczyć do Polski albo płacić grube miliony za
leczenie na miejscu?
Potrzebowałyśmy ubezpieczenia, które pokryje KL + NNW za
granicą; bez kombinowania i za jednym zamachem. Przejrzałyśmy strony chyba
wszystkich możliwych ubezpieczalni, szukając oferty, która spełni nasze
wymagania. O każdej z nich w Internecie było mnóstwo opinii – tyle dobrych, co
i złych. Ostatecznie wybrałyśmy kartę Euro26 World. Dodatkowym
jej plusem są zniżki na mnóstwo rzeczy na terenie praktycznie całej Europy –
atrakcje turystyczne, knajpy, muzea, zwykłe sklepy, a podobno w komunikacji
miejskiej Euro26 czasami działa.
Kurs językowy
Od początku wzięłyśmy za pewnik, że w niego zainwestujemy.
Pół roku w obcym kraju to świetna okazja, żeby nauczyć się języka – dlaczego więc
nie dać sobie możliwości zyskania z tego jak najwięcej? Założyłyśmy, że mając
podstawy teoretyczno-gramatyczne łatwiej będzie szybko się przełamać i zacząć
używać portugalskiego w codziennych sytuacjach.
Przejrzałyśmy wiele kursów. Ich ceny naprawdę baaaaardzo
mocno się wahają, a przecież nie chciałyśmy zbankrutować. Trafiłyśmy więc na
ciekawą ofertę kursu od podstaw, na który była dodatkowo zniżka! Pod jednym
warunkiem…
Erasmus
Kurs kosztował sporo mniej pod warunkiem posiadania karty
jednej z organizacji dla Erasmusów w Lizbonie. Dodatkowo okazało się, że żeby
tę kartę otrzymać, wcale nie trzeba być studentem. Zainwestowałyśmy w nią 20€,
do tego dostałyśmy (za darmo) kartę SIM z portugalskim numerem i opłaconym
pakietem na pierwszy miesiąc korzystania. Jak się okazało, mamy z tego sporo
profitów – darmowe spacery z przewodnikiem po mieście, organizowane wycieczki
po całym kraju i zniżki w wielu miejscach (czytaj: głównie barach). I świetni
ludzie. Warto się zaangażować!
Niewykluczone, że zapomniałam wspomnieć o jakiejś bardzo
istotnej kwestii, którą zwyczajnie przeoczyłam. Nie czuję się też broń Boże
ekspertem w kwestii wyprowadzania się na dłuższy czas w randomowe miejsce. Jeśli
jest więc coś, co spędza Wam sen z powiek lub jakieś konkretne pytanie z
kategorii techniczne nie daje Wam
spokoju – po prostu pytajcie. Być może nie będę znać odpowiedzi, ale może się
też zdarzyć, że będę umiała pomóc :)
Wiem, że półtora tygodnia mieszkania w nowym miejscu to o
wiele za wcześnie, by wyciągać wnioski, a już na pewno nie jest to dobry czas
na jednoznaczne stwierdzenie, czy warto było wyjechać czy nie. Mam jednak
nadzieję, że zdjęcia codziennego życia w Lizbonie, uchwycone podczas długich
spacerów po mieście wybronią się same i nasuną odpowiedź na pytanie, czy warto
czasem zaryzykować.
Więcej codziennych zdjęć Lizbony publikuję na bieżąco tutaj.
W sumie takie spontaniczne wyjazdy na wycieczki czy na wakacje są bardzo fajne i ja je bardzo lubię. Jednak za każdym razem staram się, aby mieć odpowiednie ubezpieczenie turystyczne. Dzięki porównywarce ubezpieczeń https://kioskpolis.pl/ nie mam najmniejszego problemu z tym, aby takie ubezpieczenie zdobyć.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń