#St. Julian’s
Temu miastu należy się najwięcej uwagi, jako że to tutaj spałyśmy przez
trzy dni; przez trzy dni pokonywałyśmy tę samą trasę z domu hosta do centrum i
tu przesiedziałyśmy kilka miłych godzin nad zatoką.
St. Julian’s to dobre miejsce na bazę wypadową. Ładne, spokojne
miasteczko, w którym jest wszystko czego potrzeba do pełni szczęścia. Ładne
widoki, spokojne trasy spacerowe wzdłuż wybrzeża, a w okolicy weekendu robi się
dobrą miejscówką na imprezę. W kontekście tego drugiego – w dzielnicy „barowej”
trafiłyśmy na dwa fajne puby, jeden obok drugiego: szkocki i irlandzki. Tanie
piwo (2 euro za niby najpodlejsze, a naprawdę dobre i z butelki) i świetna
atmosfera – czego chcieć więcej?
Dlaczego wspomniałam o bazie wypadowej? St. Julian’s położone jest przy
wybrzeżu i do spółki ze Sliemą i kilkoma innymi miasteczkami tworzy
przedłużenie stolicy. Łatwo się stąd dostać praktycznie wszędzie, a
jednocześnie jest o wiele mniej turystycznie niż w Valletcie.
widok na St. Julian's z mieszkania naszego hosta
#Valletta
Zauroczenie od pierwszego wejrzenia. Może dlatego, że
południowoeuropejskie miasta mają specyficzny klimat. A ja od zawsze twierdzę,
że kręcą mnie wąskie, często niemal identyczne uliczki, suszące się nad ulicami
pranie, często wszędobylskie koty. Apropos nich – Malta bardzo fajnie podchodzi
do tematu bezdomnych kotów. W każdym mieście w różnych punktach poustawiane są
maleńkie kocie domki (często z kartonu) czy legowiska.
W stolicy Malty nie da się uciec od charakterystycznych zabudowanych
balkonów. Wyglądają wprost bajecznie. Często malowane są na różne kolory, co
daje bardzo ładny efekt.
Zdecydowanie warto zboczyć z głównego placu i głównej ulicy, skręcając
w jakąkolwiek boczną uliczkę. Warto również przejść się w stronę fortu na
wybrzeżu – to chyba najbardziej charakterystyczne miejsce, które kojarzone jest
przez większość ze zdjęć.
No i muszę oczywiście wspomnieć o Gugar!. Kolorowy – w dosłownym tego
słowa znaczeniu – bar znajdujący się przy głównej ulicy, który, o dziwo,
zupełnie ustrzegł się wszelkiej komercji i nawału turystów. Tanio, pysznie, z
duszą. Czekając na rozpływające się w ustach smoothie z masła orzechowego można
poczytać książki czekające na półkach czy zagrać w grę planszową lub po prostu
posłuchać sączącej się z głośników muzyki, która pomaga przenieść się w lata
50.
drzewa bananowe też mają!
#Sliema
Kolejne miasto przytulone do wybrzeża gdzieś między St. Julian’s a
Vallettą. Choć przejeżdżałyśmy przez nie kilkukrotnie, tak naprawdę lepiej
poznałyśmy je przedostatniego dnia, decydując się na przejście tam pieszo z St.
Julian’s. Jest o tyle sympatycznie, że większość drogi można pokonać samiutkim
wybrzeżem, drepcząc po skalistym brzegu. Moim ulubionym miejscem na tej trasie został
tzw. kompleks naturalnych basenów: brzeg obfity w dziesiątki mniejszych lub
większych skalnych otworów, które regularnie zalewane są wodą (tą morską z
przypływu oczywiście, nikt tam ze szlauchem nie stoi i nie polewa), przez co na
terenie tworzą się miniaturowe baseny. Ponownie atmosfera okazała się
księżycowa, dodatkowo na tej „plaży” byłyśmy praktycznie same. Jedyna moja
sugestia brzmi: uważajcie gdzie zostawiacie rzeczy! Na Malcie wiatr potrafi być
naprawdę mocny; ja na przykład kładąc na chwilę kurtkę na kamieniu po chwili
musiałam biegać za nią po skałach i wyławiać z morza.
Widok na Vallettę ze Sliemy jest naprawdę przepiękny. Dodatkowo można tu
wsiąść na wspomniany w poście o tym jak poruszać się na Malcie prom do stolicy.
Valletta widziana ze Sliemy
#Marsaxlokk
Maleńkie rybackie miasteczko, którego najważniejszym punktem jest
ciągnący się wzdłuż wybrzeża port. To stąd pochodzą fotografie, na których
widnieje krystalicznie błękitna woda, a na niej stado kolorowych łódeczek. To
tutaj można zjeść chyba każdy możliwy rodzaj ryby i odrobinę zwolnić tempo
zwiedzania – nie wiem co prawda jak Marsaxlokk wygląda w sezonie, ale poza nim
jest spokojnie i cicho. Właśnie tu z największą przyjemnością rozciągałyśmy się
na ławkach w słońcu i wdychałyśmy zapach mułu (trzeba przyznać – miasteczko
śmierdzi rybą).
Dodatkowo przy zatoce znajduje się całkiem spory targ, gdzie można
kupić wszystko: od pamiątek poprzez lokalne dżemy, słodycze, nalewki, ręczniki,
ubrania. Piękny klimat i przemili ludzie.
#klify kołoBirzebuggi
Podobno niedaleko Birzebuggi znajdują się fajne katakumby. Podobno, bo
do nich nie dotarłyśmy; idąc drogą z Marsaxlokk w stronę Birzebbugi właśnie, zobaczyłyśmy
jakąś ścieżynkę między krzakami i w nią skręciłyśmy. Dzięki temu dotarłyśmy na
piękne klify u samego podnóża Wieży św. Lukiana. Białe skały, błękitna woda, na
horyzoncie zarysy miasta, a na morzu statki.
a taką ładną miniaturową plażę znalazłyśmy po drodze
palma x3
Dobra, przyznam otwarcie, że podczas wyjazdu
najbardziej fascynowały mnie... opuncje.
Szczęście na twarzy, nowy przyjaciel blisko.
(nie zerwałam go jakby co, sobie leżał martwy na murku)
Szczęście na twarzy, nowy przyjaciel blisko.
(nie zerwałam go jakby co, sobie leżał martwy na murku)
#Dingli
Klify Dingli to jedno z miejsc, które zauroczyło mnie najbardziej ze
wszystkich odwiedzonych na Malcie. Chociaż relatywnie nie są jakieś szalenie
wysokie, jest to malownicze miejsce, gdzie można znaleźć odrobinę spokoju.
Oczywiście nie na tej „głównej” skalnej platformie, którą odwiedzają wszyscy.
Wystarczy skręcić w stronę morza w dowolnym innym miejscu, schować się za
jakimś kamieniem i mieć święty spokój, a przed sobą tylko morze, skały i
zamglony horyzont. Robi wrażenie.
A tak to wyglądało na prawdę. Miałyśmy na sobie
po cztery warstwy tylko ze względu na wiatr - słońce
na Malcie potrafi być agresywne nawet zimą.
Do pilnowania dobytku polecam się! Niezawodna ochrona,
zawsze gotowa do walki.
#Blue Grotto
Pewnie większość kojarzy. Miejsce znajduje się na sporym pustkowiu i…
szczerze mówiąc, nie zachwyciło mnie specjalnie. Na pewno będąc na Malcie warto
zajrzeć, jednak bez większego szału. Bardziej spodobały mi się skały dookoła,
po których można łazić i łazić. No i pięknie złapany zachód słońca.
#Popeye
Popeye Village to wioska zbudowana na potrzeby filmu. Po jego
nakręceniu stała się nietanią atrakcją turystyczną. Nie wchodziłyśmy do środka
(nawet nie wiem czy o tej porze roku wstęp do niej był możliwy), ale przyznam,
że wcale nie żałuję – Popeye „z zewnątrz” robią o tyle rewelacyjne wrażenie, że
widać je praktycznie w całości, malowniczo rozciągnięte na wybrzeżu. Zrobiłyśmy
mnóstwo zdjęć, znów złapałyśmy piękny zachód słońca i mocno trzymałyśmy głowy i
wszystkie inne rzeczy, próbując uchronić je przed odlotem – wiało co najmniej
tak mocno jak na Islandii.
#Mdina
Na wyspie Malta, podobnie jak na Gozo, znajduje się miasto Rabat. W
Rabacie z kolei można znaleźć otoczoną murami dawną stolicę kraju – Mdinę.
Średniowieczne miasteczko z ciasną zabudową i wąskimi uliczkami, w których
człowiek gubi się niemal automatycznie. Miasto bardzo skojarzyło mi się z
Hradczanami w Pradze (więcej o nich tutaj).
Z Mdiny rozciąga się piękny widok na wyspę. My trafiłyśmy tu wieczorem, więc spacer po mieście dostarczył dodatkowo lekkiego dreszczyku.
Z Mdiny rozciąga się piękny widok na wyspę. My trafiłyśmy tu wieczorem, więc spacer po mieście dostarczył dodatkowo lekkiego dreszczyku.
#Mosta
Miejscowość znana poniekąd dzięki temu, że znajduje się tu kościół
zwieńczony wielką kopułą. W czasie drugiej wojny światowej podczas mszy
zrzucona została na jego dach bomba. Przebiła dach wpadając do środka, jednak
nie wybuchła ani nikogo nie zraniła.
Kiedy zapytałyśmy naszego hosta o informacje o Moście, powiedział: „Kościół jest całkiem ładny. Tylko wiecie…
No ogólnie to jedzie się tam na 10 minut, patrzy i wraca.”
Wzięłyśmy te słowa z dystansem do momentu, kiedy nie dotarłyśmy do
Mosty. Wysiadłyśmy pod kościołem, gdy chciałyśmy do niego wejść, okazało się,
że jest zamknięty… Popatrzyłyśmy i wróciłyśmy na przystanek. Dokładnie po
dziesięciu minutach.
"To ten autobus miał przyjechać już 20 minut temu"
#Golden Bay
Prawdopodobnie najbardziej popularna piaszczysta plaża na Malcie,
znajduje się w miejscowości o nazwie Mellieħa.
Z pełną odpowiedzialnością oświadczam: niech wszyscy „prawdziwi
podróżnicy” stroniący od „turystycznych i oklepanych miejsc” wsadzą sobie swoje
hipsterstwo głęboko w nos. Golden Bay, podobnie jak Ramla Bay na Gozo, ROBI
wrażenie! Ponownie wygrałyśmy wiele spokoju udając się tu zupełnie poza
sezonem, bo calutką plażę miałyśmy niemal tylko dla siebie. Naprawdę w pełni
rozumiem dlaczego to miejsce powoduje zachwyt wielu osób. Czysty, miękki piasek
i klif wiszący nad plażą; czego chcieć więcej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz