Bardzo chciałabym opisać jak najbardziej szczegółowo tę
kilkudniową tułaczkę po Estonii, Łotwie i Litwie. Przez moje własne zaniedbanie
i odkładanie wszystkiego na później,
nie jestem w tym momencie w stanie – wielu rzeczy nie pamiętam, a jak pamiętam,
to mam problem z umiejscowieniem ich w czasie i miejscu. Mea culpa. Dlatego
właśnie część dalsza zeszłorocznej majówki, która zaczęła się wyprawą do
Finlandii, będzie fotorelacją niż składającym się w historię tekstem.
#Estonia
Tallin to trochę takie małe miasto w skórze europejskiej
stolicy. Stare miasto do bólu przypomina średniowieczne miasteczko. Jest spokojnie
i uroczo, jednak czuć północne wpływy.
Absolutnym hitem jest knajpka pod ratuszem na rynku, gdzie
można zjeść zupę z renifera za ok. 2 euro. Pyszności!
#przypał
Przypałem w Tallinie była komunikacja z hostem z CS. Umówił
się z nami, po czym poszedł spać; spędziłyśmy pod jego akademikiem dobrą
godzinę, mając 5% baterii w telefonie i próbując się do niego – bezskutecznie –
dodzwonić. Ale w ogólnym rozliczeniu – na szczęście - okazał się bardzo
sympatyczny.
#Łotwa
Prosto z Tallina udało nam się złapać polskiego tira do
Rygi. Całą drogę słuchaliśmy chamskiego disco polo, za to na pauzę
zatrzymaliśmy się przy pięknej plaży. Protip:
kraje nadbałtyckie mają naprawdę przepiękne plaże! Czyściutkie i raczej
spokojne, bo niezbyt popularne; morze tu nie jest zbyt ciepłe. Ale jeśli chodzi
o widoki – warto!
Ryga jest urocza. Odrobinę przypomina Kraków, z tymi
wszystkimi uliczkami wokół rynku. Przy okazji znów trafiamy na jakieś święto,
chyba narodowe – w każdym razie jest scena i orkiestra. Jemy przepyszną
soliankę, a na piwo trafiamy do przemiłego baru z mądrymi przekazami na
ścianach.
#przypał
Przypałem w Rydze był… znów host z CS. Naprawdę sympatyczny
i pomocny, jednak sprawiał wrażenie, jakby był w wiecznym transie. Gdy weszłyśmy
do jego mieszkania, w oczy uderzył nas unoszący się dym, a w uszy
psychodeliczna muzyka. Host był Rosjaninem; opowiadał nam dziwne historie o
swojej zmarłej babci (?) i problemach z odwiedzaniem rodziny.
Zdjęcie pod tytułem Szukamy sensu i logiki
#Litwa
Droga autostopem z Rygi poszła nam raczej łatwo; w porze
obiadowej byłyśmy już w Wilnie. Ze wszystkich czterech stolic odwiedzonych
podczas tego wyjazdu, ta podobała mi się najmniej. Tak czy inaczej, maszerując
miastem nieustannie ciśnęła nam się z Magdą na usta inwokacja; szłyśmy więc co
i rusz głośno recytując: Litwo, ojczyzno
moja! Do momentu, aż trzecia Magda powiedziała:
- Jeśli za chwilę ktoś do was podejdzie i obije wam ryje za tę „ojczyznę moją”, to ja się do was nie przyznaję.
Wileński protip
brzmi następująco: tu taksówki są tańsze niż komunikacja publiczna.
Szczególnie, gdy podróżuje się w gronie większym niż jednoosobowe.
#przypał
Litewski przypał był jednocześnie przypałowy i
najsympatyczniejszy ze wszystkich. Gdy łapałyśmy stopa z okolic Mariampola w
stronę Krakowa, zatrzymał się samochód, a w nim dwóch gości. Delikatnie skośne
oczy, na oko powiedziałabym, że nieco mongolska uroda. Po angielsku mówił tylko
jeden, za to po rosyjsku dało się z nimi całkiem zgrabnie dogadać.
- Skąd właściwie
jesteście? – zapytałam. Obstawiałam po prostu Rosję; może gdzieś bardziej
okolice Kazachstanu, stąd ta mongolska uroda.
- Z Tadżykistanu –
odpowiedzieli.
Nieco nas zatkało, ale co to właściwie za różnica, skąd są?
Bardzo sympatycznie nam się rozmawiało oraz słuchało muzyki – zarówno polskiej,
jak i tadżyckiej. Miałyśmy nawet okazję porozmawiać przez telefon z jednym z
ich kolegów (do dziś nie wiem, po jakiego grzyba nam go dali; chyba po prostu niesamowicie
się jarali, że wzięli kogoś na stopa). W międzyczasie na stacji benzynowej
miałyśmy okazję zobaczyć jak wygląda Salat.
W końcu podróże kształcą, no nie?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz