Nic nie zwiastowało katastrofy, ani tym bardziej
czegokolwiek szczególnego. Siedziałam sobie w domu, czilowałam, pichciłam jakiś
pyszny obiad, kiedy dostałam maila. Następnego dnia rozmowa, następnego
kolejna, a dwa dni później, niecały tydzień po pierwszej wiadomości, jeszcze
jedna: Mamy dla ciebie ofertę pracy.
Proszę, potwierdź ją do jutra.
Każdy z nas ma chyba coś takiego, czego by się w życiu nie
spodziewał, że zrobi lub że mu się przytrafi. Ja się na przykład nie
spodziewam, że kiedykolwiek zanurkuję, bo nie lubię wody i raczej od niej
stronię. Tak samo nie spodziewam się, że kiedykolwiek zamieszkam w Niemczech; z
pełnym szacunkiem, po prostu nie jestem fanką tego kraju ani języka. Widzę
siebie raczej w południowych krajach – tam się czuję dobrze, odpowiada mi styl
życia i mentalność ludzi, uwielbiam przy tym wysokie temperatury.
Ale, jak wiadomo, w życiu przytrafiają się różne dziwne
sytuacje; tym bardziej, kiedy ma się zdecydowaną skłonność do przyciągania
dziwnych sytuacji, które teoretycznie wcale nie cechują się jakimś zaskakująco
wysokim prawdopodobieństwem zaistnienia. To w zasadzie nie dotyczy tak do końca
tej, o której mówię – ot, sytuacja całkiem zwykła. To ja ją po prostu
przeżywam, bo mnie bardzo zaskoczyła.
Zacznijmy więc może od początku, zanim dojdę do sedna
sprawy.
Jak wiadomo (lub też nie), mniej więcej od połowy stycznia
szukałam pracy. Mniej lub bardziej intensywnie, jednak nieprzerwanie. Stosowana
w tym procesie metoda wygląda następująco: włączam Google Maps, patrzę na
jakieś miłe miejsce, po czym tam szukam równie miłych firm. Przekrój poszukiwań
obejmuje więc prawie całą Europę. Z czasem przerzuciłam się częściowo na
ogłoszenia z Internetów. Miałam sporo niezobowiązujących telefonów z tak zwaną rozmową wstępną, i za każdym razem byłam
takim telefonem maksymalnie zaskoczona i zmieszana, szczególnie kiedy rozmówca
mówił niewyraźnie, przez co nie byłam w stanie wyłapać nazwy firmy, lub kiedy
po prostu jej nie powiedział, lub kiedy mówił: Aplikowałaś w zeszłym tygodniu, pamiętasz? A ja naprawdę nigdy nie
pamiętałam, bo wysyłam po kilkanaście lub więcej aplikacji tygodniowo. Miałam
też kilka rozmów na Skype, jedną nawet w środku nocy, i, siłą rzeczy, zwykle na
każdej z nich strzeliłam coś głupiego, jednak szczęśliwie nigdy właśnie to nie
było czynnikiem dyskwalifikującym. Po prostu byli lepsi ode mnie. Przyjmowałam
to z honorem.
Gdy już zrobiło mi się trochę smutno, że nikt mnie nigdzie
nie chce, dostałam maila. Cześć Magda,
blabbalabalabl, czy mogę do ciebie zadzwonić jutro o 10 rano? To był zeszły
wtorek. Zrobiłam szybki przegląd planów na środowy poranek – nic
nadzwyczajnego, to mogę i mieć wtedy rozmowę; notabene, znów nie wiedziałam z
jakim krajem, nie mówiąc już o firmie. Kobieta zadzwoniła, pogadałyśmy, nawet
nie zdążyłam się zestresować, taka była przemiła. Godzinę później dostałam
maila: drugi etap rozmowy, tym razem z team leaderką, nazajutrz, czyli w zeszły
czwartek.
Zadzwoniła, pogadałyśmy, była tak samo miła, więc znów nawet się
zbytnio nie przejęłam całą sytuacją. Dziękuję, w razie pytań pisz maila,
dostaniesz info zwrotne w poniedziałek, czyli wczoraj.
Wczoraj siedziałam sobie z książką, kiedy zawibrował mi
telefon. Mail. Cześć Magda, bazując na
rozmowach z tobą chcemy cię zaprosić do naszego zespołu. W załączniku przesyłam
naszą ofertę, zapoznaj się z nią, na info zwrotne czekamy do jutra.
Czekaj, zaraz, co?
Gdybym miała opisać moje myśli w tamtym momencie, brzmiałyby
one mniej więcej tak:
Aha, okej
Lol
Co
WTF
Ale…
Hm…
W sumie…
BEKA
No dobra!
Mniej spodziewałabym się chyba tylko tego, że zamieszkam
kiedyś w Niemczech.
Panie i Panowie,
przeprowadzam się do Budapesztu!
Będę mieszkać na
Węgrzech!
Czy to nie brzmi zabawnie?!
Mnie na przykład śmieszy niesamowicie. Nie wiem do końca
dlaczego; tak po prostu. Gdybym parę miesięcy temu usłyszała: Magda, będziesz mieszkać na Węgrzech,
powiedziałabym pewnie: Taaaa, ehe, na
pewno.
A wiecie co jest w tym wszystkim jeszcze zabawniejsze? Że
praca, którą mi zaoferowano, pokrywa się z sektorem finansów. O których nie mam zielonego pojęcia.
Zaczynam pracę za równe dwa tygodnie. Ofertę ostatecznie
potwierdziłam dzisiaj rano i od tej pory (a w momencie, kiedy to piszę, jest
godzina 13) zdążyłam tak odpłynąć myślami na cały ten temat, że stłukłam kubek,
rozwaliłam sobie przy okazji palec i napisałam do współlokatora z Portugalii –
Węgra – z prośbą o pomoc w ogarnięciu, bo nie wiem zupełnie jak się do
czegokolwiek zabrać. W sumie to ogarnianie z nim tej sprawy skończyło się póki
co na umówieniu się na piwo, ale lepsze to niż nic!
Wspominałam niejednokrotnie, że najlepsze rzeczy zazwyczaj
przytrafiają mi się przypadkiem. Mam nadzieję, że i tym razem tak wyjdzie.
Dwa ostatnie tygodnie w Polsce przede mną, a później ahoj,
węgierska przygodo!